Archiwa tagu: parkowanie

Bania u Cygana

Jesienny targ w Negreni. Miejsce, gdzie można dostać absolutnie wszystko – antyki, garnki, gipsowe grzyby, komunistyczne medale czy sprzęt RTV. Jak się okazało, można też dostać po mordzie.

Nie będę się rozpisywał nad dojazdem i powrotem. Wspomnę tylko, że pojechaliśmy do Negreni w cztery osoby Dacią 1410. Towarzyszyło nam też dwóch kolegów ze Śląska Cieszyńskiego, którym udało się dojechać Fiatem 126p z przyczepką. Ale jaką przyczepką! Kilka ruchów i zamienia się ją w dwuosobowy namiot. Oto, jak prezentowało się nasze koczowisko.

Widok z namiotu. Warunki spartańskie, zwłaszcza że rano był przymrozek
Nasze obozowisko w pełnej krasie

Dzięki targowisku ożywa cała wieś. Większość mieszkańców udostępnia każdy, najmniejszy nawet spłachetek ziemi jako parking.

Targ to prawdziwe żniwa dla mieszkańców Negreni. Miejsce na parkingu kosztuje ok. 10 – 15 lei od auta
Każde gospodarstwo zmienia się w parking, a jak trzeba to w kemping

Byliśmy akurat w ostatni weekend tygodniowego targu, na którym można zakupić masę ciekawych rzeczy. Idąc za radą Michała, zakupy robiliśmy na lekkim rauszu, co poskutkowało ciekawymi zdobyczami. Stałem się między innymi właścicielem tandetnych gipsowych grzybów sprzedanych przez Cygankę, które rozpadały się w rękach w pięć minut po zakupie.

Tradycyjne garnki od cygańskich rzemieślników
Widok z mostu na część z ubraniami
Prawdziwy misz-masz, w którym każdy znajdzie coś dla siebie
Targ ciągnie się od głównej drogi, przez tory i rzekę, aż po las za wsią
Noże, stare narzędzia, figurki zwierząt, naczynia, używane pędzle malarskie, a może… cekinowana czaszka?
Zdarzają się też polskie akcenty

Targ to zresztą istny raj dla miłośników kiczu. Mnóstwo tam przedmiotów z lat 90-tych, noszących ślady mocnego zużycia, które w większości pozyskiwane są zapewne ze śmietników wszystkich krajów Europy.

Sprzedawcy śpią w namiotach albo samochodach przez cały tydzień trwania targu
Gary, a w tle tory którymi regularnie jeździły pociągi. Poniżej po lewej Cyganka demonstruje obieraczkę do warzyw. Po prawej przemiły ksiądz, który w zamian za datek na monastyr zapisuje imię darczyńcy i obiecuje się za niego pomodlić.

Część gastronomiczna z tradycyjnymi daniami Transylwanii

Wieczorem następuje odmiana. Gdy tylko słońce schowa się za górami, ludzie opuszczają Negreni stojąc w kilometrowych korkach.

Późne popołudnie, samochody stoją w obu kierunkach. A trzeba wiedzieć, że to jedna z dróg „wojewódzkich”
Po zmroku korek narasta. Policjanci kierują ruchem, ale nie na wiele się to zdaje

Po zmroku zmienia się też targ. Stoiska są zabezpieczane, ale nie oznacza to że obsługa idzie spać. Częstym widokiem są cienie bawiących się w środku ludzi, z każdego płynie też radosna muzyka.

Impreza zamknięta w jednym z namiotów
Cyganie rozpalili już ognisko, zamierzali piec na nim barana

Sprzedawcy tłoczą się też w miejscach bardziej zorganizowanych imprez. Odwiedziliśmy kilka z nich, bo warto zobaczyć jak bawią się poszczególne grupy. Podział jest prosty, gdyż skład poszczególnych imprez odzwierciedla strukturę etniczną Transylwanii. Najliczniejsi są Rumuni.

Sympatyczna rumuńska para. Gdy skończyła się wódka, serwowali palinkę spod stołu
Rumuńskie specjały. Wieczorem to tutaj odbywała się największa impreza

Kawałek dalej, w rytm tradycyjnej muzyki na żywo, bawili się Węgrzy. Tam właśnie poznałem Petera, Niemca który do Negreni przyjeżdża regularnie. Jak twierdzi, dla zabawy, bo zarobek to dla niego żaden.

Węgierski sektor i muzyka na żywo
Ekipa węgierskiego lokalu. Niewiasta po prawej się zawstydziła i chciała uciec przed obiektywem

Peter to postać o tyle ważna, że dzięki niemu poznaliśmy Ludoviga – starego Cygana, który posiada liczną rodzinę rozsianą od Istambułu po Poznań.

Peter i jego skarby. Obstawiam, że połowę rozdał
Od lewej Peter, Michał i Ludovig w tradycyjnym cygańskim stroju. No i ja

Lata temu Ludovig rozpoczął swoją osobistą wojnę z Szatanem. Nie pije alkoholu, nie pali, nie je wieprzowiny. Nawet na muzyków cygańskich patrzył krzywo, twierdząc że ich piosenki to dzieło diabła. Stał się on jednak naszą polisą ubezpieczeniową, dzięki której mogliśmy wziąć udział w prawdziwej cygańskiej imprezie.

Mini koncert na cygańskiej imprezie, wygląda na to że tylko znaczniejsi goście mogli siedzieć przy stole, bo młodzież bawiła się poza namiotem
„Bos” i jego płomienne przemówienie o dumie z bycia Cyganem z Rumunii
Zaplecze gastronomiczne
Cisza przed burzą…

Zasada zabawy była prosta. Kto chciał dedykację, ten wręczał wokaliście 10 lei. Po chwili na horyzoncie zjawił się człowiek, który dał mu 100 lei i kupił dla wszystkich kilka butelek wina. Od tej pory młody artysta nie nazywał go inaczej jak „bos”, czym wzbudzał aplauz u publiczności.

Nieoczekiwani goście
Młody artysta w tarapatach

W pewnym momencie naiwny młodzieniec zaczął śpiewać piosenkę o policji. Z grubsza o tym, że mogą go pocałować w cztery litery. Reakcja była szybka, gdyż znienacka przyjechały dwa radiowozy i policyjny bus, a dwuosobowy zespół został schwytany przez funkcjonariuszy.

„Bos” i policjanci
W trakcie interwencji
Okolica od razu się wyludniła

Odezwała się we mnie dusza reportera więc robiłem zdjęcia podczas zajścia. Spytałem nawet jednego z policjantów o co chodzi, bo przecież ja jestem z Polski, z Cyganami bawiliśmy się przednio i nic złego się nie działo. Wtem dotychczasowy „bos” pokazał mi legitymację policyjną. Czyżby prowokacja? Chyba nie chciał zostać zdemaskowany więc ściągnął mi okulary delikatnym plaskaczem. Nadszedł więc czas, aby się wycofać. Do tej pory zachodzę w głowę, o co tak naprawdę chodziło…

Rumuńskie drogi

Stan dróg w Rumunii bardzo mile mnie zaskoczył. Inną sprawą jest styl jazdy tutejszych kierowców. Myślałem, że historie znajomych są przesadzone – teraz wiem, że bywa znacznie gorzej… Choć zdarza się wiele wesołych sytuacji.

Przyjechaliśmy do Rumunii ledwo dwa miesiące temu. Po przekroczeniu granicy przywitały nas kominy fabryk w Oradei (węg. Nagyvarárad) i szeroka, czteropasmowa droga. Przebicie się przez miasto poszło gładko. Bardziej stresujący był 160 kilometrowy odcinek pomiędzy Oradeą a Klużem, który ciągnie się przez góry i wiele małych miejscowości. Wbrew obiegowym opiniom, drogi mają tutaj bardzo dobre. Nawierzchnia na głównych trasach jest idealnie gładka, do tego wiele podrzędnych odcinków jest remontowanych. Na zdjęciu poniżej – droga z Klużu do Turdy.

20150919_122621

Przez pierwsze kilometry podróży przez Rumunię z tyłu głowy cały czas miałem jednak historie znajomych, którzy opowiadali o tutejszych policjantach domagających się łapówki przy byle okazji. Dlatego też starałem się jeździć w miarę przepisowo. Wkrótce się jednak okazało, że na znaki i ograniczenia nikt tutaj specjalnie nie zwraca uwagi. Kierowcy zwalniają jedynie, gdy przy trasie stoi drogówka. A o tym, że stoi, informują nadjeżdżający z naprzeciwka mrugając światłami. Oczywiście, są jeszcze fotoradary, ale z tego co się zorientowałem żaden z nich nie działa.

To, jak jeżdżą rumuńscy kierowcy, najlepiej opisał Maciej Kuczewski w znakomitej książce „Rumunia. Koniec złotej epoki” opisującej Rumunię z perspektywy korespondenta PAP-u w ostatniej dekadzie rządów Geniusza Karpat (swoją drogą polecam, świetny materiał). Choć opis ten wydaje mi się aż nadto przerysowany, to oddaje tutejsze realia:

Zasady poruszania się po stolicy Rumunii przetrwały próbę czasu i zmianę ustroju. Nawet na najruchliwszych skrzyżowaniach baczniej niż w światła należy się wpatrywać w oczy innych kierowców i z nich wyciągać właściwe wnioski: „Kiedy ruszy? Czy przepuści? Czy jest bardziej zdeterminowany?” itd. Stojąc grzecznie na ulicy podporządkowanej, można tak stać do końca świata: „Nie wpycha się, to znaczy, że się mu nie spieszy; jeśli się wpycha, to trzeba go przepuścić, choć nie zaszkodzi mu nawymyślać, nawygrażać i natrąbić”. Zmieniając pas, można wystawić migacz, ale ważniejsze jest bezkolizyjnie, w odpowiednim momencie, wepchać się między dwa pojazdy na sąsiednim pasie. „Skręcając nie pokazałem migacza? No przecież głupi by się domyślił, że tu będę skręcać; że w lewo z prawego pasa? A co to za różnica? Zresztą, z lewego w lewo każdy potrafi”.

Wprawdzie Autor odnosi się do ruchu ulicznego w Bukareszcie, jednak w innych miastach – a także poza nimi – sytuacja wygląda podobnie. Pas do skrętu w lewo? Nic się nie stanie, gdy użyjesz go do wyprzedzania. Czerwone światło? Jeśli jest korek, to może nikt nie zauważy jak sobie przejedziesz. Tym bardziej, gdy jedziesz taksówką.

Ciekawa jest także obserwacja dróg poprowadzonych przez mniejsze miejscowości, na których są dwa pasy w jednym kierunku. Początkowo, zgodnie z przepisami, jechałem prawym. Potem okazało się, że tak robią tylko skończeni frajerzy. Wszyscy cisną lewym, dopóki ktoś nie zechce z niego skręcić. Wtedy cała ławica samochodów wbija się na prawy, próbując się między sobą wyprzedzać i trąbiąc. Poza tym prawy pas służy do włączania się do ruchu (z reguły bez patrzenia, czy ktoś nim jedzie), a także nieoczekiwanego zatrzymywania (bo co z tego, że można zjechać na pobocze?). Trąbienie to zresztą zupełnie inna kwestia – klaksonu używa się tutaj żeby kogoś zrugać, ale też żeby pomachać znajomym. Czasami wydaje mi się też, że wielu kierowców trąbi ot tak sobie – bez wyraźnego powodu.

Osobny artykuł można by napisać o wyprzedzaniu. Czasami żałuję, że nie mam wideorejestratora – mógły z tego powstać drastyczny materiał. Wiele razy zdarzyło się na przykład, że na krętych górskich drogach ktoś nagle mija nas lewym pasem. Bywa i tak, na przykład gdy droga z naprzeciwka ma dwa pasy, że auto które nas wyprzedza jest jeszcze wyprzedzane przez mistrza kierownicy jadącego pod prąd. Jadący z naprzeciwka uciekają wtedy na prawy pas – oczywiście trąbiąc. Niedużo czasu zajęło mi odkrycie, że najlepiej jest jeździć „na sponsora” – wybrać kierowcę jadącego szybko, ale w miarę bezpiecznie i trzymać się go na trasie. Oprócz drogowych wariatów i osób jeżdżących normalnie spotyka się tu też oczywiście różnego rodzaju zawalidrogi. Oprócz znanych z polskich dróg „bab” i „dziadków” natrafić można także na krowy, konie, a także wozy. Wyglądają malowniczo, ale bywają niebezpieczne – zwłaszcza po zmroku.

20150902_143221

20150902_163445

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że kilka rzeczy zaskoczyło mnie tutaj bardzo pozytywnie. Mimo korków, po mieście jeździ się całkiem sprawnie. Jeżeli na przykład kierowca przede mną nagle zdecyduje się zatrzymać na środku drogi żeby pójść do kiosku po fajki, to łatwo jest z powrotem włączyć się do ruchu. Cieszy też stosunek do pieszych. Przejście przez ulicę nie jest tutaj igraniem ze śmiercią, jak na przykład na Ukrainie. Z ciekawostek, zaskakuje tutaj powszechna umiejętność jazdy po rondzie mającym kilka pasów. W Polsce wygląda to tak, że niemal wszyscy cisną się na zewnętrzym pasie i objeżdżają nim całe skrzyżowanie. Co więcej, dwupasmowe drogi zwężają się często przed rondem, przez co taki manewr wydaje się być najbardziej pożądany. Tutaj sprawa jest jasna – jedziesz prosto albo w lewo, korzystasz z wewnętrznych pasów. Z prawego pasa jeździ się na wprost lub (częściej) w prawo. Wszyscy to tutaj rozumieją i na rondach nie widziałem do tej pory żadnej stłuczki.

Ano właśnie, odnośnie stłuczek i wypadków. Początkowo wydawało mi się, że mimo tego całego szaleństwa, nie ma tutaj zbyt wiele wypadków. Niestety byłem w błędzie. Mimo, że jeżdżę tutaj głównie weekendami, widziałem już trzy poważniejsze wypadki. Zwłaszcza jeden był tragiczny. Na prostej drodze najechały na siebie trzy samochody, przez co wytworzył się korek. Potem okazało się jednak, że auta te zderzyły się przez to, że pierwsze z nich nagle zaczęło hamować przez właściwym korkiem – spowodowanym przez tira, który nie wyrobił na zakręcie i staranował dwa inne auta. Cud, że tylko jedna osoba zginęła. Zdjęcie z serwisu monitorulcj.ro.

monitorulcj.ro
Ten wypadek zachęcił mnie do sprawdzenia statystyk. Okazało się, że faktycznie nie jest tak różowo, jak mi się początkowo wydawało. Jeśli chodzi o unię europejską, Rumunia ma największy wskaźnik śmiertelnych wypadków – 92 osoby na milion mieszkańców rocznie. Pomiędzy 2010 a 2013 rokiem zaobserwowano wprawdzie spadek o 9%, ale liczby wciąż dają do myślenia. Cóż, gdyby ktoś się wybierał w te strony – polecam uważać na drogach.

Na koniec rzecz dla malkontentów, którzy narzekają na kierowców zastawiających chodniki. Cóż, u nas zwyczaj ten powoli zanika. Tutaj prawie nikt nie robi z tego powodu problemu. W skrajnych przypadkach można otrzymać naklejkę, jak na zdjęciu poniżej. Tutaj była ona karą za postój na ścieżce rowerowej.

20151006_165608

Właściciele posesji dbają jednak o to, aby nie zastawiać im bram. Na prawie każdej widnieje napis „Nu Parcaţi”. Czasami tabliczki przybierają bardziej stanowcze formy, jak poniżej.

20151024_132734
Generalnie jednak parkowanie przybiera tutaj najbardziej dowolne formy. Kwintesencją była odpowiedź sąsiada, gdy – nie chcąc być niemiłym – zapytałem, czy mogę zostawić na parę godzin auto pod jego oknem: „Park wherever you want. Nobody cares”.

20150917_115703

20151021_211128