Można odnieść wrażenie, że większość Rumunów znajduje zatrudnienie w branży motoryzacyjnej. W niemal każdej miejscowości można bowiem znaleźć zakłady wulkanizacyjne, warsztaty czy mniejsze lub większe hurtownie z częściami.
Częstym widokiem są także myjnie. Ich liczba może niekiedy zaskakiwać. Zwłaszcza, że Rumuni niemal obsesyjnie dbają o czystość ulic – w miastach, w sezonie letnim, co chwilę minąć można polewaczkę, która usuwa brud z nawierzchni.
Nie przeszkadza to jednak kierowcom w częstym odwiedzaniu myjni samochodowych zwanych tu „spălătorie”. Zwłaszcza, że – wbrew stereotypom – w Rumunii dużo jest nowych aut. Coraz rzadziej widać na ulicach stare Dacie i Aro. A jeśli już, to zdarzają się wśród nich pieczołowicie odrestaurowane egzemplarze.
Mimo wszystko od zawsze dziwiło mnie to, jaką popularnością cieszą się w Rumunii myjnie samochodowe. Często ustawiają się do nich bowiem długie kolejki. Inaczej niż w Polsce, dominują tu jednak punkty obsługowe. Jak działają, przyszło mi się przekonać po powrocie znad morza.
Okazało się, że skorzystanie z usługi jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Po zaparkowaniu na stanowisku podszedłem do szefa myjni, który wypisał malutki rachunek zawierając w nim takie dane jak marka auta, numer rejestracji, datę i cenę. Zacząłem już się obawiać, że zaraz zapyta mnie o dowód!
Dopiero z tak wypełnionym dokumentem udałem się do malutkiej kanciapy, w której sympatyczna Rumunka zainkasowała ode mnie 30 lei. Podbiła dokument pieczątką i mogłem wrócić do szefa. Wtedy dopiero wyznaczył on jednego z pracowników do wykonania zadania.
Początkowo sądziłem, że zapłacone 30 lei to gruba przesada. W Polsce przecież można za tyle auto umyć dwa razy na stacji benzynowej. Okazało się, jednak, że w tej cenie auto zostało umyte z zewnątrz jak i w środku… Tak więc bez obaw!
Zastanawiam się tylko, kiedy w Rumunii pojawią się znane u nas myjnie samoobsługowe. Do tej pory byłem na jednej w Klużu, ale korzystanie z niej wciąż było nieco zbiurokratyzowane. Najpierw trzeba było bowiem podejść do kiosku, aby kupić monety 1 euro w przeliczniku 5:1. Najwyraźniej więc była to używana instalacja sprowadzona zza granicy.