Uczestnictwo w Forum Ekonomicznym w Karpaczu to już dla mnie mała tradycja. W 2020 byłem jako dziennikarz TVP3 Wrocław, w 2021 i 2022 jako organizator, w 2023 jako widz, a w tym roku ponownie jako dziennikarz – tym razem Polskiej Agencji Prasowej. Zawsze wracam wykończony, jednocześnie nie mogąc doczekać się kolejnego razu.
Oczywiście, każdego roku słychać narzekania. Zwykle na zbyt dużą liczbę paneli, bo zawsze jest ich kilkaset. Każdego roku pojawiają się też żale, że organizator nie opłaci komuś noclegu czy nie zapłaci za wystąpienie – przy kilku tysiącach gości jestem w stanie to zrozumieć. Dla mnie jednak coroczna konferencja ma same plusy.
Forum to czas, kiedy kilka tysięcy ludzi na parę dni przenosi się do Karpacza. To okazja do spotkania ze znajomymi – zarówno tymi z Rumunii i Mołdawii, jak i z Polski. Mam całkiem sporą gromadkę osób, z którymi utrzymuję dzięki temu stały kontakt. Jeśli chodzi o panele, to zawsze jest masa interesujących tematów. Fakt, nie wszystko da się „obskoczyć”, ale zawsze lepiej zostać z poczuciem niedosytu, niż przesadzić.
Fakt, Hotel Gołębiewski to nie jest najlepszy przykład architektury, ale przeważają względy praktyczne. Trudno o lepsze miejsce na wydarzenie o takiej skali, z taką liczbą uczestników.
Osobna kwestia, a może i najważniejsza, to cudowna ekipa fundacji Instytut Studiów Wschodnich. Miałem przyjemność pracować z nimi przez prawie dwa lata, przy czterech dużych konferencjach. Mało kto wie, ile pracy kosztuje organizacja tych imprez. Stoją za tym przemili ludzie, pasjonaci, którzy wkładają w to dużo serca. To była przyjemność móc relacjonować ich wydarzenie!
Suczawa to miasto, do którego wracam regularnie. Na początku przygody z Rumunią, między 2015 i 2016, zorganizowałem ze znajomymi zbiórkę dla polskich dzieci na Bukowinie. Od 2018 roku parę razy miałem okazję pojechać na Dni Polskie, którym towarzyszy konferencja naukowa. W tym roku pojawiła się kolejna.
Parę lat temu poświęciłem jeden dzień na wycieczkę do Radowców (Radauți), aby skosztować mojej ulubionej zupy. Tym razem zaliczyłem przyjemną wycieczkę po samej Suczawie.
Miasto nie jest duże, mieszka tam mniej niż 85 tys. ludzi. Centrum miasta jest jednak całkiem żywe. Atrakcją jest m.in. średniowieczny zamek – dość mocno zrekonstruowany, aż szkoda pokazywać. Mi najbardziej podobają się tamtejsze cerkwie, charakterystyczne dla tego regionu.
W mieście jest bezpiecznie, jak zresztą w całej Rumunii. Dlatego też pozwoliliśmy sobie na wieczorne spacery.
Do Suczawy pojechałem na zaproszenie Związku Polaków w Rumunii. Kulminacyjnym wydarzeniem były dożynki w Nowym Sołońcu.
Do Nowego Sołońca trochę się jedzie. Najpierw do miejscowości Kaczyka (było na blogu), a stamtąd kilka kilometrów solidną, betonową drogą. Miejscowi zawdzięczają ją… Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Przypomina o tym tablica w centrum wsi:
A same dożynki? Co tu dużo pisać. Piękna impreza z bardzo ładną oprawą. Na straganach można spróbować lokalnych specjałów, jest muzyka i tańce. Tego dnia w Nowym Sołońcu jest mnóstwo tamtejszych Polaków, jak również gości z kraju. Jakby ktoś miał okazję się wybrać, to warto!
Radowce z pozoru nie zachęcają do odwiedzin. Ale jak już się to zrobi, to po prostu zachwycają. Zabytków klasy 0 tam nie ma, ale prowincjonalne miasteczko przy graincy z Ukrainą ma bardzo ciekawą historię i po prostu charakter
Okazja do wycieczki nadarzyła się podczas tegorocznych Dni Polskich w Suczawie. Korzystając z kilku wolnych chwil pojechałem tam z Michałem – historyku z Torunia. Zachęciła nas z kolei Karina – świeżo upieczona pani doktor etnografii, która Bukowinę zjeździła wzdłuż i wszerz.
Aby dostać się do Radowców z Suczawy najwygodniej jest skorzystać z busa. Podróż trwa około 40 minut i kosztuje 10 lei (15 przy zakupie biletów „tam i z powrotem” (dus și întors – bardzo przydatny zwrot!). Dojeżdżają tam też pociągi – tory wręcz przecinają miasto, biegnąć tuż przy ulicy i parku.
Na miejscu jest przyjemny park z pomnikiem hospodara Bogdana Vody, a tuż obok monastyr przez niego ufundowany. Wprawdzie w remoncie (2019), ale mili budowlańcy pozwolili na chwilę wejść (choć bez zdjęć).
W stronę centrum prowadzi ulica z paroma ładnymi budynkami, ze starą synagogą na czele. Nieopodal jest też prawosławna katedra, którą warto odwiedzić szczególnie ze względu znajdującą się naprzeciwko restaurację Naţional. To właśnie tam miała zosta wymyślona przepyszna Ciorbă Rădăuțeană, czyli Zupa Radowiecka (Radowska?).
W Radowcach nie ma wielu atrakcji, ale można tam spokojnie spędzić kawałek dnia. Jest kilka ładnych miejsc, takich jak parki i bulwary. Przede wszystkim ciekawy jest jednak klimat Radowców, które zachowały charakter miasteczka na rubieżach Imperium Habsburgów.
Na koniec parę słów o tym, czego zwiedzać nie warto, czyli tamtejszym zoo. Długo myślałem, czy je szerzej opisywać. Łatwo bowiem wyobrazić sobie jak może wyglądać ogród zoologiczny w mieścinie tej wielkości. Miłośnikom zwierząt na pewno nie spodobają się warunki, w jakich są przetrzymywane. Szkoda, bo o wiele lepiej by to wyglądało, gdyby zarządca skupił się na paru gatunkach zwierząt dysponującymi większymi wybiegami.
Ruiny zamku, w którym urodził się Stefan Batory, jedyne w Rumunii muzeum holokaustu, fabryka wina musującego. Już te trzy rzeczy sprawiają, że warto odwiedzić Șimleu Silvaniei. Miasteczko jest pięknie, a do tego dogodnie położone. Jak już się je pozna, to grzech nie zajrzeć. Ja na pewno będę wracał!
Moją pierwszą podróż do Șimleu Silvaniei odbyłem palcem po mapie. Gdzieś z tyłu głowy mam marzenie o domku, albo chociaż mieszkaniu w Rumunii, a Șimleu (pozwolę sobie czasem pisać skrótowo) wydało się idealną lokalizacją – położone w środku trójkąta między Oradeą, Satu Mare i Klużem jest znakomitym punktem wypadowym. Do tego otoczone jest niewielkimi górami.
Tego typu marzenia muszę odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Șimleu Silvaniei powróciło jednak że względu na moją pracę przy Forum Ekonomicznym. Pomyślałem bowiem, że fajnie byłoby zaaranżować nawiązanie relacji partnerskich między polskimi a rumuńskimi miastami.
Mój brat, który jest dziennikarzem polecił mi kontakt z Konradem Antkowiakiem, burmistrzem Wschowy. Wybór Șimleu wydał się oczywisty: oba miasta są podobnej wielkości, łączą je przepiękne zabytki i historia związana z polskimi królami. Tak oto pod koniec kwietnia wybraliśmy się w delegację.
Na miejscu zostaliśmy ciepło przyjęciu przez mera, Mihaia Cristiana Lazăra. Co ciekawe, jest on najmłodszym merem w Rumunii – ma zaledwie 27 lat. Sprawnie zarządza miastem, o czym świadczą chociażby widoczne na każdym kroku remonty. Po oficjalnym spotkaniu mogliśmy zwiedzić najciekawsze miejsca w mieście.
Zwiedzanie warto zacząć od ruin zamku. Do naszych czasów zachowały się fragmenty dwóch spośród czterech wież i budynek bramny. Może niewiele, ale daje to wyobrażenie o tym, jak gniazdo rodzinne Batorych wyglądało w czasach świetności. Co jesień odbywa się tutaj Bathory Fest – festiwal średniowieczny odwiedzany przez rekonstruktorów historycznych z całej Europy. Jeszcze nie byłem, ale może będzie okazja. Podejrzewam, że warto się wybrać.
W samym centrum znajduje się wyremontowana synagoga, w której mieści się Muzeum Holokaustu – jedyne takie w Rumunii. Przed wojna Siedmiogród zamieszkiwany był przez znaczną liczbę Żydów. Ekspozycje w muzeum opisują proces ich eksterminacji, ukazany w szerszym kontekście wydarzeń w Europie lat trzydziestych i czterdziestych.
Absolutnym hitem miasteczka jest fabryka wina musującego Silvania. Pyszny napój jest wytwarzany identycznie jak pierwowzór z Szampanii. Butelki po napełnieniu są składowane w rozległych korytarzach o długości kilku kilometrów.
Proces produkcji jest dość skomplikowany i obejmuje różnego rodzaju przekładanie, mieszanie, odwracanie. Nie sposób to powtórzyć. Ważny jest jednak efekt, bo wina są naprawdę wyborne i można je tanio kupić w przyzakładowym sklepiku.
Șimleu Silvaniei to dość senne miasteczko, ale oferujące wiele atrakcji. Jest gdzie pospacerować, jest też kilka fajnych knajpek, a nawet jeden bardziej młodzieżowy klub. Nie będą zawiedzeni miłośnicy historii, ale i przypadkowy turysta znajdzie tu coś dla siebie.
Praca w Instytucie Studiów Wschodnich to nie tylko Forum Ekonomiczne. Gigantycznym plusem tej pracy jest to, że pojawia się dużo ciekawych możliwości wyjazdów zagranicznych. Skorzystałem z okazji i pojechałem do Rumunii, żeby spotkać się z kilkoma samorządowcami.
Plan był prosty – pojechać do północno-zachodniej Rumunii, aby podczas cyklu spotkań zaprezentować samorządowcom konferencje organizowane przez ISW. Europejski Kongres Samorządów w Mikołajkach tuż-tuż, więc przygotowałem kilka zaproszeń. W wyprawie towarzyszył mi kolega z Wrocławia. Marek Zalewski to prawdziwy człowiek wielu talentów. Prawnik, samorządowiec, a do tego świetny kompan.
Przygoda zaczęła się jeszcze w Polsce bo okazało się, że nie zabrałem dokumentów do auta. Szybki telefon do Michała Sowy, miłośnika Rumunii (i Dacii!) z Krakowa. Odpowiedź – nawet jak pominą sprawdzenie dokumentów na granicy, to będzie kłopot, jak ich nie będzie przy wyjeździe. Michał od razu znalazł jednak rozwiązanie – pożyczy nam dwudziestoparoletnią Dacię Solenzę :D.
Zboczenie z trasy do Krakowa i degustacja sprawiły, że ruszyliśmy bardzo późno. Po drodze przespaliśmy się na jakimś parkingu na Węgrzech i wymiętoleni dotarliśmy z rana do Satu Mare. Tam spotkaliśmy się z przedstawicielami lokalnych władz, które mają swoją siedzibę w najciekawszym budynku miasta – brutalistycznym ratuszu z czasów słusznie minionych.
Z Satu Mare pojechaliśmy do Tasnad, gdzie spotkaliśmy się z burmistrzem, Adrianem Farcau. Ugoszczono nas w super pensjonacie z basenem solankowym (miejscowość słynie z gorących źródeł), do tego spędziliśmy miły wieczór w lokalnym klubie. To jest niesamowite – w środku pola, z dala od miasta powstał ogromny kompleks sportowy z knajpą i kręgielnią. Wszystko za unijne pieniądze, a z dala od miasta, bo wykorzystano fundusze na rozwój wsi :D.
Kolejny przystanek zrobiliśmy w Baia Mare. Jest jesień, wszyscy szykują się na powrót pandemii koronawirusa, więc miasto było opustoszałe. Pochodziliśmy jednak trochę i przynajmniej z zewnątrz zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc. Spotkanie z przedstawicielem władz średnio udane, przynajmniej takie mam wrażenie. No ale zobaczymy, może przyjadą kiedyś na jakąś konferencję.
Ostatnią miejscowością, którą odwiedziliśmy było Beclean, gdzie burmistrzem jest dobry znajomy mojego dobrego znajomego, czyli Nicolae Moldovan. Facet ma talent do pozyskiwania środków unijnych – miasteczko ma dziesięć tysięcy mieszkańców, a inwestycje są wręcz imponujące. W ostatnich latach powstał tam gigantyczny aquapark, budowane jest centrum spa, w mieście jest sieć ścieżek rowerowych, sukcesywnie wymieniana jest nawierzchnia dróg, buduje się obwodnica. Naprawdę warto tam zajrzeć – zanotujcie nazwę „Baile Figa”!
Na powrocie zajrzeliśmy do Klużu, który darzę wciąż ogromnym sentymentem. Nie udało się spotkać z burmistrzem, ale to już wyższa półka i nie udało się umówić z marszu. Po zwiedzaniu zaczęliśmy wracać do Polski. Wyjazd krótki, ale bardzo udany. Zwłaszcza, że ze względu na pandemię nie mam zbyt wielu okazji na podróże do Rumunii.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat Forum Ekonomiczne stało się rozpoznawalnym wydarzeniem, które chętnie odwiedzali goście z Rumunii i Mołdawii. Nie inaczej było w tym roku, gdy w Karpaczu pojawiło się kilkudziesięciu przedstawicieli obu krajów. Niekiedy dzieliły ich różne poglądy, niekiedy narodowość czy używany na co dzień język. Łączyła chęć do dialogu, a to właśnie zachęta do rozmawiania jest jednym z głównych założeń Forum.
W Karpaczu gościło wielu przedstawicieli nauki i organizacji pozarządowych. Wśród nich był m.in. Teodor Meleşcanu – nestor rumuńskiej dyplomacji, trzykrotnie piastujący urząd ministra spraw zagranicznych. Jest cenionym ekspertem, współpracującym m.in. ze znanym rumuńskim think tankiem New Strategy Center. Wziął on udział w panelu poświęconemu polityce bezpieczeństwa, gdzie rozmawiał na temat największych wyzwań z przedstawicielami państw regionu – Niemiec, Polski, Słowacji i Szwecji. Dumitru Tudor Jijie z Uniwersytetu „Alexandru Ioan Cuza” z Jassów dyskutował na temat współpracy transgranicznej i związanych z nią możliwościami. Z kolei Dorin Popescu, prezes stowarzyszenia „Dom Morza Czarnego” brał udział w panelu dotyczącym potencjału korytarza transportowego Bałtyk – Morze Czarne. Nie zabrakło też dyskusji związanych z rozwojem nauk ścisłych. Razvan Bologa, przedstawiciel Uniwersytetu Ekonomicznego w Bukareszcie, zastanawiał się wspólnie z innymi uczestnikami dyskusji nad przyszłością sztucznej inteligencji i związanymi z nią zagadnieniami etycznymi.
Najważniejszym reprezentantem Mołdawii był Mihail Popşoi, wiceprzewodniczący tamtejszego parlamentu. Podczas Forum miał on dwa wystąpienia, podczas których mówił o czekających jego kraj wyzwaniach i reformach, m.in. zmianach w skorumpowanym sądownictwie i ponownym scaleniu targanego przez separatyzmy kraju. W wyniku ostatnich wyborów władzę w Mołdawii przejęła prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS). Forum Ekonomiczne zorganizowane było zaledwie parę tygodni po stworzeniu nowego rządu. Mihail Popşoi zapewnił, że w przyszłym roku możemy spodziewać się licznej reprezentacji jego kraju w Karpaczu. Wtedy też będzie można ocenić pierwszy rok funkcjonowania nowego rządu, który koncentruje się na integracji Republiki Mołdawii z Zachodem.
Na Forum obecni byli rumuńscy parlamentarzyści reprezentujący większość tamtejszych środowisk politycznych. Do Karpacza przyjechało pięciu posłów Izby Deputowanych: Ben Oni Ardelean (PNL), Rozália Ibolya Biró (UDMR), Pavel Popescu (PNL), George Cristian Tuță (PNL) i George Simion (AUR). Brali oni udział w licznych panelach dyskusyjnych w ramach cyklu „Europa Karpat”, takich jak „Przyszła Europa otwarta czy zamknięta?”, „Dyplomacja parlamentarna Trójmorza”, „Cyfrowa Europa Karpat. Bezpieczeństwo i gospodarczy skok, czyli po co nam nowe technologie?”, „Europejska polityka sąsiedztwa” czy „Europejski sojusz konserwatystów – wspólna deklaracja”. Wiele dyskusji było kontynuowanych także po zakończeniu paneli. Jak co roku, Forum było okazją do nawiązania nowych kontaktów z przedstawicielami partii politycznych z całej Europy.
„Nie bójmy się różnorodności! Ochrona mniejszości etnicznych i językowych” – tak brzmiał z kolei tytuł panelu, podczas którego zabrał głos Lorant Vincze – Europoseł, przedstawiciel Demokratycznej Unii Węgrów z Rumunii (UDMR). Spośród senatorów obecni byli Sebastian Cernic (USR PLUS), Claudiu Marinel Mureşan (USR PLUS) i Claudiu Richard Târziu (AUR). Była to dla nich pierwsza wizyta w Karpaczu. Claudiu Târziu zabrał głos w dyskusji pt. „Suwerenność gospodarcza w kryzysie globalizacji”. Jego partyjny kolega, Andrei Dîrlau, wypowiedział się z kolei w panelu „Requiem liberalnej demokracji?”. Na Forum byli też obecni rumuńscy samorządowcy, m.in. delegacja z okręgu administracyjnego Dolj, którzy dzięki wydarzeniu mieli okazję do spotkania z koleżankami i kolegami reprezentującymi województwo kujawsko-pomorskie.
Artykuł ukazał się na stronie Forum Ekonomicznego. Link tutaj –>
Dokładnie miesiąc temu zacząłem pracę w Instytucie Studiów Wschodnich jako specjalista od Rumunii i Mołdawii. To fundacja, która organizuje Forum Ekonomiczne – największą konferencję polityczno-ekonomiczną w Europie Środkowej i Wschodniej. To dla mnie spełnienie marzeń, bo mogę pracować z językiem, którego uczyłem się przez ostatnie lata.
Okazja jest szczególna, bo w tym roku Polska i Rumunia świętują sto lat nawiązania relacji dyplomatycznych. Mam nadzieję, że wielu przyjaciół weźmie udział w tym wydarzeniu. Zapraszam do współpracy i widzimy się w Karpaczu!
Swoją drogą, to trochę mało logiczne: przeniosłem się z Wrocławia do Warszawy, żeby organizować konferencję w Karpaczu 🙂
Tym samym kończy się moja kilkuletnia przygoda z Faktami TVP3 Wrocław. To był wspaniały czas, ale czuję, że trzeba iść dalej. Na szczęście nie rozstaję się z telewizją na amen. Wciąż jestem w redakcji internetowej, będę też próbował z projektami filmów dokumentalnych. Zobaczymy, co z tego będzie.
„Solidarność na wsi”. Taki temat rzuciła Katarzyna Pawlak-Weiss z IPN-u. Pierwsza myśl – to nudne jak flaki z olejem! Oh, jak bardzo się myliłem… Zobaczcie sami!
Wrocław, 11 października 1994 roku. Podczas spotkania autorskiego generał Wojciech Jaruzelski zostaje znienacka uderzony w głowę kamieniem. Za atakiem stoi Stanisław Helski, rolnik z Kobylej Głowy. To krzyk rozpaczy, bo wcześniej Helski został doprowadzony do kalectwa i bankructwa za działalność opozycyjną.
Jego syn, Robert Helski do dziś walczy o jego dobre imię.
Barwnych postaci wśród rolników, którzy na początku lat osiemdziesiątych walczyli o wolne związki zawodowe, jest więcej.
W dzisiejszym materiale z cyklu „13 minut w przeszłość. Archiwa Dolnego Śląska” (emisja dziś o 19.05 w TVP3 Wrocław) poznamy kilku z nich – swoimi historiami dzielą się m.in. Tytus Czartoryski i Paweł Mazurek. O powstawaniu związków zawodowych na wsi mówi także Jerzy Jacek Pilchowski (wówczas w KOR) i Łukasz Sołtysik (Instytut Pamięci Narodowej).
Gdy Katarzyna Pawlak-Weiss z wrocławskiego IPN-u zaproponowała mi poruszenie tego tematu, to nie spodziewałem się, że będzie to aż tak ciekawa historia. Serdeczne dzięki za podsunięcie tego pomysłu!
Mam nadzieję, że dalszy ciąg nastąpi. Wiele jest jeszcze do opowiedzenia, a 13 minut to stanowczo za mało.
Lipiec w Rumunii to już prawie tradycja! W zeszłym roku po raz pierwszy pojechałem na kurs organizowany przez ICR (Rumuński Instytut Kultury) w Braszowie. Tym razem zaszło jednak trochę zmian.
Przede wszystkim pojawiły się zmiany kadrowe. Wcześniej kurs organizowała uwielbiana przez wszystkich Ana Borca. Okazało się jednak, że w bliżej nieokreślonych okolicznościach odeszła z ICR-u. Obawiam się, że nie było przyjemnie. Nie było też naszych ubiegłorocznych nauczycieli, a przede wszystkim zawsze wesołej Andrei.
Podobno w samym ICR-ze doszło do jakichś przetasowań, w trakcie których politycy nader aktywnie obsadzali stanowiska swoimi ludźmi. To był czas tuż po aresztowaniu lidera rządzącej PSD Liviu Dragnei. Koalicja PSD-ALDE miała się za chwilę rozpaść. Podejrzewam, że w wielu publicznych instytucjach następowały w tym czasie różne dziwne zmiany.
ICR musiał być zmuszony do poszukiwań na szybko zastępstwa. W ostatniej chwili do realizacji kursu odesłane zostały przemiłe młode (tj. w moim wieku, tak więc nie takie młode :D) dziewczyny – organizatorki były z Bukaresztu, a nauczycielki z Klużu. Kurs miał parę niedociągnięć, ale jak na organizację „za pięć dwunasta” wyszło to naprawdę nieźle.
Wśród kursantów było parę znajomych twarzy z poprzedniego roku. Fajne jest to, że niektóre z tych znajomości trwają.
Niezmiennie zachwyca sam Braszów. Miasto jest niezwykle urokliwe. W zeszłym roku obszedłem centrum, tym razem zapuszczałem się także do odleglejszych dzielnic.
Odwiedziłem między innymi dawną fabrykę ciężarówek „Czerwony Sztandar”, w której w 1987 roku wybuchł protest przeciwko władzy komunistycznej. Smutny obraz, bo dawniej w tego typu zakładach pracowały dziesiątki tysięcy mieszkańców miasta.
Teraz obserwuje się odpływ ludności – z 320 tysięcy w 1992 roku do nieco ponad 250 tysięcy w 2011. Braszów nadal jest jednym z największych ośrodków w kraju, a do tego ściąga turystów. I z roku na rok zyskuje na popularności.
Caravana Go Romania to pomysł ambasadora Rumunii w Polsce, pana Ovidiu Drangi. Po raz trzeci stare Dacie i inne „cuda” motoryzacji minionej epoki pojechały na południe. Uczestnicy promowali Rumunię w Polsce i… Polskę w Rumunii, bo tego typu auta były częstym widokiem w latach 70- i 80-tych
Tegoroczna karawana była szczególna, bo nigdy wcześniej do Rumunii nie wyruszyło tak wiele różnych aut. Przez rumuńskie miasta i wsie przejeżdżały Dacie, Maluchy, Duże Fiaty, Polonezy, Syreny, Tarpan, Oltcit, a nawet jedna Warszawa.
Ja miałem przyjemność prowadzić swoją Dacię 1300, której proces renowacji od dwóch lat co jakiś czas opisuję na tym blogu. Pech prześladował mnie od samego początku, bo tak jak w zeszłym roku nic się nie działo, tak teraz każdy niemal dzień wiązał się z kolejną awarią.
Na szczęście w szybkich naprawach wspomagali mnie zarówno koledzy, jak i przypadkowo spotkani Rumuni, dla których reperowanie Dacii w warunkach polowych to nadal powszechna umiejętność.
Trasa Caravana Go Romania w 2019 roku wiodła z Krakowa do Satu Mare, gdzie miał miejsce największy w Rumunii zlot Dacii. Potem pojechaliśmy m. in. przez Arad, Timiszoarę, przełom Dunaju, Drobetę Turnu-Severin, Caransebes, Hunedoarę i Oradeę. Stamtąd uczestnicy ruszyli w drogę powrotną do Polski.
Moja Dacia miała wymieniony akumulator, pompkę paliwa (i to trzy razy), a także hamulce. Niestety, tuż przed Wrocławiem trafiliśmy na ogromny korek, co poskutkowało spaleniem sprzęgła. Cóż, na lawecie czy na własnych kołach – wróciliśmy! 🙂
Życie tymczasowego emigranta w Rumunii – mieszkanie, podróże, praca