Radowce i najlepsza zupa świata

Radowce z pozoru nie zachęcają do odwiedzin. Ale jak już się to zrobi, to po prostu zachwycają. Zabytków klasy 0 tam nie ma, ale prowincjonalne miasteczko przy graincy z Ukrainą ma bardzo ciekawą historię i po prostu charakter

Okazja do wycieczki nadarzyła się podczas tegorocznych Dni Polskich w Suczawie. Korzystając z kilku wolnych chwil pojechałem tam z Michałem – historyku z Torunia. Zachęciła nas z kolei Karina – świeżo upieczona pani doktor etnografii, która Bukowinę zjeździła wzdłuż i wszerz.

Aby dostać się do Radowców z Suczawy najwygodniej jest skorzystać z busa. Podróż trwa około 40 minut i kosztuje 10 lei (15 przy zakupie biletów „tam i z powrotem” (dus și întors – bardzo przydatny zwrot!). Dojeżdżają tam też pociągi – tory wręcz przecinają miasto, biegnąć tuż przy ulicy i parku.

Na miejscu jest przyjemny park z pomnikiem hospodara Bogdana Vody, a tuż obok monastyr przez niego ufundowany. Wprawdzie w remoncie (2019), ale mili budowlańcy pozwolili na chwilę wejść (choć bez zdjęć).

W stronę centrum prowadzi ulica z paroma ładnymi budynkami, ze starą synagogą na czele. Nieopodal jest też prawosławna katedra, którą warto odwiedzić szczególnie ze względu znajdującą się naprzeciwko restaurację Naţional. To właśnie tam miała zosta wymyślona przepyszna Ciorbă Rădăuțeană, czyli Zupa Radowiecka (Radowska?).

W Radowcach nie ma wielu atrakcji, ale można tam spokojnie spędzić kawałek dnia. Jest kilka ładnych miejsc, takich jak parki i bulwary. Przede wszystkim ciekawy jest jednak klimat Radowców, które zachowały charakter miasteczka na rubieżach Imperium Habsburgów.

Na koniec parę słów o tym, czego zwiedzać nie warto, czyli tamtejszym zoo. Długo myślałem, czy je szerzej opisywać. Łatwo bowiem wyobrazić sobie jak może wyglądać ogród zoologiczny w mieścinie tej wielkości. Miłośnikom zwierząt na pewno nie spodobają się warunki, w jakich są przetrzymywane. Szkoda, bo o wiele lepiej by to wyglądało, gdyby zarządca skupił się na paru gatunkach zwierząt dysponującymi większymi wybiegami.

Șimleu Silvaniei – małe miasteczko z mega potencjałem

Ruiny zamku, w którym urodził się Stefan Batory, jedyne w Rumunii muzeum holokaustu, fabryka wina musującego. Już te trzy rzeczy sprawiają, że warto odwiedzić Șimleu Silvaniei. Miasteczko jest pięknie, a do tego dogodnie położone. Jak już się je pozna, to grzech nie zajrzeć. Ja na pewno będę wracał!

Moją pierwszą podróż do Șimleu Silvaniei odbyłem palcem po mapie. Gdzieś z tyłu głowy mam marzenie o domku, albo chociaż mieszkaniu w Rumunii, a Șimleu (pozwolę sobie czasem pisać skrótowo) wydało się idealną lokalizacją – położone w środku trójkąta między Oradeą, Satu Mare i Klużem jest znakomitym punktem wypadowym. Do tego otoczone jest niewielkimi górami.

Panorama ze wzgórza Dacidava

Tego typu marzenia muszę odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Șimleu Silvaniei powróciło jednak że względu na moją pracę przy Forum Ekonomicznym. Pomyślałem bowiem, że fajnie byłoby zaaranżować nawiązanie relacji partnerskich między polskimi a rumuńskimi miastami.

Ratusz w okazałym gmachu dawnego banku

Mój brat, który jest dziennikarzem polecił mi kontakt z Konradem Antkowiakiem, burmistrzem Wschowy. Wybór Șimleu wydał się oczywisty: oba miasta są podobnej wielkości, łączą je przepiękne zabytki i historia związana z polskimi królami. Tak oto pod koniec kwietnia wybraliśmy się w delegację.

Zdjęcie trochę rozmazane, ale widać entuzjazm obu samorządowców 🙂

Na miejscu zostaliśmy ciepło przyjęciu przez mera, Mihaia Cristiana Lazăra. Co ciekawe, jest on najmłodszym merem w Rumunii – ma zaledwie 27 lat. Sprawnie zarządza miastem, o czym świadczą chociażby widoczne na każdym kroku remonty. Po oficjalnym spotkaniu mogliśmy zwiedzić najciekawsze miejsca w mieście.

Ruiny zamku. To tu narodził się Stefan Batory!

Zwiedzanie warto zacząć od ruin zamku. Do naszych czasów zachowały się fragmenty dwóch spośród czterech wież i budynek bramny. Może niewiele, ale daje to wyobrażenie o tym, jak gniazdo rodzinne Batorych wyglądało w czasach świetności. Co jesień odbywa się tutaj Bathory Fest – festiwal średniowieczny odwiedzany przez rekonstruktorów historycznych z całej Europy. Jeszcze nie byłem, ale może będzie okazja. Podejrzewam, że warto się wybrać.

Muzeum Holokaustu urządzono w pięknie wyremontowanej synagodze

W samym centrum znajduje się wyremontowana synagoga, w której mieści się Muzeum Holokaustu – jedyne takie w Rumunii. Przed wojna Siedmiogród zamieszkiwany był przez znaczną liczbę Żydów. Ekspozycje w muzeum opisują proces ich eksterminacji, ukazany w szerszym kontekście wydarzeń w Europie lat trzydziestych i czterdziestych.

Piwnicy fabryki wina skrywają prawdziwe skarby

Absolutnym hitem miasteczka jest fabryka wina musującego Silvania. Pyszny napój jest wytwarzany identycznie jak pierwowzór z Szampanii. Butelki po napełnieniu są składowane w rozległych korytarzach o długości kilku kilometrów.

W fabryce powstają nie tylko wina musujące, ale to one są największą atrakcją

Proces produkcji jest dość skomplikowany i obejmuje różnego rodzaju przekładanie, mieszanie, odwracanie. Nie sposób to powtórzyć. Ważny jest jednak efekt, bo wina są naprawdę wyborne i można je tanio kupić w przyzakładowym sklepiku.

Wina Silvania rzadko pojawiają się w sklepach, ale warto szukać!

Șimleu Silvaniei to dość senne miasteczko, ale oferujące wiele atrakcji. Jest gdzie pospacerować, jest też kilka fajnych knajpek, a nawet jeden bardziej młodzieżowy klub. Nie będą zawiedzeni miłośnicy historii, ale i przypadkowy turysta znajdzie tu coś dla siebie.

Fot. ilustr. Korytarze wytwórni wina Silvania

 

 

W delegację starą Dacią, czyli przygody eksperta ds. Rumunii i Mołdawii

Praca w Instytucie Studiów Wschodnich to nie tylko Forum Ekonomiczne. Gigantycznym plusem tej pracy jest to, że pojawia się dużo ciekawych możliwości wyjazdów zagranicznych. Skorzystałem z okazji i pojechałem do Rumunii, żeby spotkać się z kilkoma samorządowcami.

Plan był prosty – pojechać do północno-zachodniej Rumunii, aby podczas cyklu spotkań zaprezentować samorządowcom konferencje organizowane przez ISW. Europejski Kongres Samorządów w Mikołajkach tuż-tuż, więc przygotowałem kilka zaproszeń. W wyprawie towarzyszył mi kolega z Wrocławia. Marek Zalewski to prawdziwy człowiek wielu talentów. Prawnik, samorządowiec, a do tego świetny kompan.

Przygoda zaczęła się jeszcze w Polsce bo okazało się, że nie zabrałem dokumentów do auta. Szybki telefon do Michała Sowy, miłośnika Rumunii (i Dacii!) z Krakowa. Odpowiedź – nawet jak pominą sprawdzenie dokumentów na granicy, to będzie kłopot, jak ich nie będzie przy wyjeździe. Michał od razu znalazł jednak rozwiązanie – pożyczy nam dwudziestoparoletnią Dacię Solenzę :D.

Zboczenie z trasy do Krakowa i degustacja sprawiły, że ruszyliśmy bardzo późno. Po drodze przespaliśmy się na jakimś parkingu na Węgrzech i wymiętoleni dotarliśmy z rana do Satu Mare. Tam spotkaliśmy się z przedstawicielami lokalnych władz, które mają swoją siedzibę w najciekawszym budynku miasta – brutalistycznym ratuszu z czasów słusznie minionych.

Z Satu Mare pojechaliśmy do Tasnad, gdzie spotkaliśmy się z burmistrzem, Adrianem Farcau. Ugoszczono nas w super pensjonacie z basenem solankowym (miejscowość słynie z gorących źródeł), do tego spędziliśmy miły wieczór w lokalnym klubie. To jest niesamowite – w środku pola, z dala od miasta powstał ogromny kompleks sportowy z knajpą i kręgielnią. Wszystko za unijne pieniądze, a z dala od miasta, bo wykorzystano fundusze na rozwój wsi :D.

Kolejny przystanek zrobiliśmy w Baia Mare. Jest jesień, wszyscy szykują się na powrót pandemii koronawirusa, więc miasto było opustoszałe. Pochodziliśmy jednak trochę i przynajmniej z zewnątrz zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc. Spotkanie z przedstawicielem władz średnio udane, przynajmniej takie mam wrażenie. No ale zobaczymy, może przyjadą kiedyś na jakąś konferencję.

Ostatnią miejscowością, którą odwiedziliśmy było Beclean, gdzie burmistrzem jest dobry znajomy mojego dobrego znajomego, czyli Nicolae Moldovan. Facet ma talent do pozyskiwania środków unijnych – miasteczko ma dziesięć tysięcy mieszkańców, a inwestycje są wręcz imponujące. W ostatnich latach powstał tam gigantyczny aquapark, budowane jest centrum spa, w mieście jest sieć ścieżek rowerowych, sukcesywnie wymieniana jest nawierzchnia dróg, buduje się obwodnica. Naprawdę warto tam zajrzeć – zanotujcie nazwę „Baile Figa”!

Na powrocie zajrzeliśmy do Klużu, który darzę wciąż ogromnym sentymentem. Nie udało się spotkać z burmistrzem, ale to już wyższa półka i nie udało się umówić z marszu. Po zwiedzaniu zaczęliśmy wracać do Polski. Wyjazd krótki, ale bardzo udany. Zwłaszcza, że ze względu na pandemię nie mam zbyt wielu okazji na podróże do Rumunii.

Naukowcy, działacze, politycy. Mocna reprezentacja z Rumunii i Mołdawii podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu

W ciągu ostatnich trzydziestu lat Forum Ekonomiczne stało się rozpoznawalnym wydarzeniem, które chętnie odwiedzali goście z Rumunii i Mołdawii. Nie inaczej było w tym roku, gdy w Karpaczu pojawiło się kilkudziesięciu przedstawicieli obu krajów. Niekiedy dzieliły ich różne poglądy, niekiedy narodowość czy używany na co dzień język. Łączyła chęć do dialogu, a to właśnie zachęta do rozmawiania jest jednym z głównych założeń Forum.

W Karpaczu gościło wielu przedstawicieli nauki i organizacji pozarządowych. Wśród nich był m.in. Teodor Meleşcanu – nestor rumuńskiej dyplomacji, trzykrotnie piastujący urząd ministra spraw zagranicznych. Jest cenionym ekspertem, współpracującym m.in. ze znanym rumuńskim think tankiem New Strategy Center. Wziął on udział w panelu poświęconemu polityce bezpieczeństwa, gdzie rozmawiał na temat największych wyzwań z przedstawicielami państw regionu – Niemiec, Polski, Słowacji i Szwecji. Dumitru Tudor Jijie z Uniwersytetu „Alexandru Ioan Cuza” z Jassów dyskutował na temat współpracy transgranicznej i związanych z nią możliwościami. Z kolei Dorin Popescu, prezes stowarzyszenia „Dom Morza Czarnego” brał udział w panelu dotyczącym potencjału korytarza transportowego Bałtyk – Morze Czarne. Nie zabrakło też dyskusji związanych z rozwojem nauk ścisłych. Razvan Bologa, przedstawiciel Uniwersytetu Ekonomicznego w Bukareszcie, zastanawiał się wspólnie z innymi uczestnikami dyskusji nad przyszłością sztucznej inteligencji i związanymi z nią zagadnieniami etycznymi.

Teodor Meleşcanu, były minister spraw zagranicznych Rumunii podczas panelu „Bezpieczeństwo jest kluczowe – główne wyzwania w regionie” (fot. Forum Ekonomiczne)

Najważniejszym reprezentantem Mołdawii był Mihail Popşoi, wiceprzewodniczący tamtejszego parlamentu. Podczas Forum miał on dwa wystąpienia, podczas których mówił o czekających jego kraj wyzwaniach i reformach, m.in. zmianach w skorumpowanym sądownictwie i ponownym scaleniu targanego przez separatyzmy kraju. W wyniku ostatnich wyborów władzę w Mołdawii przejęła prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS). Forum Ekonomiczne zorganizowane było zaledwie parę tygodni po stworzeniu nowego rządu. Mihail Popşoi zapewnił, że w przyszłym roku możemy spodziewać się licznej reprezentacji jego kraju w Karpaczu. Wtedy też będzie można ocenić pierwszy rok funkcjonowania nowego rządu, który koncentruje się na integracji Republiki Mołdawii z Zachodem.

Mihail Popşoi, wiceprzewodniczący parlamentu Mołdawii podczas sesji plenarnej „Świat po pandemii. Gospodarka, suwerenność, solidarność” (fot. Forum Ekonomiczne)

Na Forum obecni byli rumuńscy parlamentarzyści reprezentujący większość tamtejszych środowisk politycznych. Do Karpacza przyjechało pięciu posłów Izby Deputowanych: Ben Oni Ardelean (PNL), Rozália Ibolya Biró (UDMR), Pavel Popescu (PNL), George Cristian Tuță (PNL) i George Simion (AUR). Brali oni udział w licznych panelach dyskusyjnych w ramach cyklu „Europa Karpat”, takich jak „Przyszła Europa otwarta czy zamknięta?”, „Dyplomacja parlamentarna Trójmorza”, „Cyfrowa Europa Karpat. Bezpieczeństwo i gospodarczy skok, czyli po co nam nowe technologie?”, „Europejska polityka sąsiedztwa” czy „Europejski sojusz konserwatystów – wspólna deklaracja”. Wiele dyskusji było kontynuowanych także po zakończeniu paneli. Jak co roku, Forum było okazją do nawiązania nowych kontaktów z przedstawicielami partii politycznych z całej Europy.

„Nie bójmy się różnorodności! Ochrona mniejszości etnicznych i językowych” – tak brzmiał z kolei tytuł panelu, podczas którego zabrał głos Lorant Vincze – Europoseł, przedstawiciel Demokratycznej Unii Węgrów z Rumunii (UDMR). Spośród senatorów obecni byli Sebastian Cernic (USR PLUS), Claudiu Marinel Mureşan (USR PLUS) i Claudiu Richard Târziu (AUR). Była to dla nich pierwsza wizyta w Karpaczu. Claudiu Târziu zabrał głos w dyskusji pt. „Suwerenność gospodarcza w kryzysie globalizacji”. Jego partyjny kolega, Andrei Dîrlau, wypowiedział się z kolei w panelu „Requiem liberalnej demokracji?”. Na Forum byli też obecni rumuńscy samorządowcy, m.in. delegacja z okręgu administracyjnego Dolj, którzy dzięki wydarzeniu mieli okazję do spotkania z koleżankami i kolegami reprezentującymi województwo kujawsko-pomorskie.

Artykuł ukazał się na stronie Forum Ekonomicznego. Link tutaj –>

Dokładnie miesiąc temu zacząłem pracę w Instytucie Studiów Wschodnich jako specjalista od Rumunii i Mołdawii. To fundacja, która organizuje Forum Ekonomiczne – największą konferencję polityczno-ekonomiczną w Europie Środkowej i Wschodniej. To dla mnie spełnienie marzeń, bo mogę pracować z językiem, którego uczyłem się przez ostatnie lata.
Okazja jest szczególna, bo w tym roku Polska i Rumunia świętują sto lat nawiązania relacji dyplomatycznych. Mam nadzieję, że wielu przyjaciół weźmie udział w tym wydarzeniu. Zapraszam do współpracy i widzimy się w Karpaczu!
Swoją drogą, to trochę mało logiczne: przeniosłem się z Wrocławia do Warszawy, żeby organizować konferencję w Karpaczu 🙂
Tym samym kończy się moja kilkuletnia przygoda z Faktami TVP3 Wrocław. To był wspaniały czas, ale czuję, że trzeba iść dalej. Na szczęście nie rozstaję się z telewizją na amen. Wciąż jestem w redakcji internetowej, będę też próbował z projektami filmów dokumentalnych. Zobaczymy, co z tego będzie.

13 minut w przeszłość. Archiwa rolniczej „Solidarności”

„Solidarność na wsi”. Taki temat rzuciła Katarzyna Pawlak-Weiss z IPN-u. Pierwsza myśl – to nudne jak flaki z olejem! Oh, jak bardzo się myliłem… Zobaczcie sami!
Wrocław, 11 października 1994 roku. Podczas spotkania autorskiego generał Wojciech Jaruzelski zostaje znienacka uderzony w głowę kamieniem. Za atakiem stoi Stanisław Helski, rolnik z Kobylej Głowy. To krzyk rozpaczy, bo wcześniej Helski został doprowadzony do kalectwa i bankructwa za działalność opozycyjną.
Stanisław Helski, organizator strajku głodowego chłopów w Świdnicy. Kadr z relacji reporterskiej, z zasobów TVP3 Wrocław.
Jego syn, Robert Helski do dziś walczy o jego dobre imię.
Barwnych postaci wśród rolników, którzy na początku lat osiemdziesiątych walczyli o wolne związki zawodowe, jest więcej.
W dzisiejszym materiale z cyklu „13 minut w przeszłość. Archiwa Dolnego Śląska” (emisja dziś o 19.05 w TVP3 Wrocław) poznamy kilku z nich – swoimi historiami dzielą się m.in. Tytus Czartoryski i Paweł Mazurek. O powstawaniu związków zawodowych na wsi mówi także Jerzy Jacek Pilchowski (wówczas w KOR) i Łukasz Sołtysik (Instytut Pamięci Narodowej).
Michał Bartoszcze (L) i Piotr Bartoszcze (P). Ojciec i syn. Ojciec ciężko pobity w marcu 1981 w ramach tzw. prowokacji bydgoskiej. Syn zamordowany przez SB w 1983 roku.
Gdy Katarzyna Pawlak-Weiss z wrocławskiego IPN-u zaproponowała mi poruszenie tego tematu, to nie spodziewałem się, że będzie to aż tak ciekawa historia. Serdeczne dzięki za podsunięcie tego pomysłu!
Uczestnicy strajku głodowego w Świdnicy w lutym 1981 roku. W środku, na dole Stanisław Helski.
Mam nadzieję, że dalszy ciąg nastąpi. Wiele jest jeszcze do opowiedzenia, a 13 minut to stanowczo za mało.

Kolejny kurs w Braszowie

Lipiec w Rumunii to już prawie tradycja! W zeszłym roku po raz pierwszy pojechałem na kurs organizowany przez ICR (Rumuński Instytut Kultury) w Braszowie. Tym razem zaszło jednak trochę zmian.

O intensywnym kursie języka rumuńskiego pisałem po raz pierwszy >>>TUTAJ<<<

Przede wszystkim pojawiły się zmiany kadrowe. Wcześniej kurs organizowała uwielbiana przez wszystkich Ana Borca. Okazało się jednak, że w bliżej nieokreślonych okolicznościach odeszła z ICR-u. Obawiam się, że nie było przyjemnie. Nie było też naszych ubiegłorocznych nauczycieli, a przede wszystkim zawsze wesołej Andrei.

Budynek prefektury (prefekt ma mniej więcej uprawnienia naszego wojewody, ale oni tych województw mają 41)

Podobno w samym ICR-ze doszło do jakichś przetasowań, w trakcie których politycy nader aktywnie obsadzali stanowiska swoimi ludźmi. To był czas tuż po aresztowaniu lidera rządzącej PSD Liviu Dragnei. Koalicja PSD-ALDE miała się za chwilę rozpaść. Podejrzewam, że w wielu publicznych instytucjach następowały w tym czasie różne dziwne zmiany.

Barek w tradycyjnej „bombie”, czyli taniej knajpie z samym alkoholem. Najlepsze są jednak i tak te napisy – od lewej: telefon do urzędu ochrony konsumentów, „z powodu braku personelu zamawia się przy barze” i informacja o tym, że „społeczność” ma prawo selekcji klientów 🙂

ICR musiał być zmuszony do poszukiwań na szybko zastępstwa. W ostatniej chwili do realizacji kursu odesłane zostały przemiłe młode (tj. w moim wieku, tak więc nie takie młode :D) dziewczyny – organizatorki były z Bukaresztu, a nauczycielki z Klużu. Kurs miał parę niedociągnięć, ale jak na organizację „za pięć dwunasta” wyszło to naprawdę nieźle.

Podczas jednej z wycieczek odwiedziliśmy Sanktuarium Niedźwiedzi. Trafiają tam miśki po przejściach – z cyrków, klatek, nielegalnych hodowli. Kiedyś rozwinę temat.

Wśród kursantów było parę znajomych twarzy z poprzedniego roku. Fajne jest to, że niektóre z tych znajomości trwają.

Niezmiennie zachwyca sam Braszów. Miasto jest niezwykle urokliwe. W zeszłym roku obszedłem centrum, tym razem zapuszczałem się także do odleglejszych dzielnic.

Taki widok rozpościera się po drugiej stronie słynnego wzgórza z wielkim napisem BRASOV. Prawdziwe morze bloków

Odwiedziłem między innymi dawną fabrykę ciężarówek „Czerwony Sztandar”, w której w 1987 roku wybuchł protest przeciwko władzy komunistycznej. Smutny obraz, bo dawniej w tego typu zakładach pracowały dziesiątki tysięcy mieszkańców miasta.

AB – Autocamioane Braşov, czyli niegdyś ogromna, a teraz niemal całkiem opustoszała fabryka ciężarówek.

Teraz obserwuje się odpływ ludności – z 320 tysięcy w 1992 roku do nieco ponad 250 tysięcy w 2011. Braszów nadal jest jednym z największych ośrodków w kraju, a do tego ściąga turystów. I z roku na rok zyskuje na popularności.

Trzecia Karawana objechała Rumunię

Caravana Go Romania to pomysł ambasadora Rumunii w Polsce, pana Ovidiu Drangi. Po raz trzeci stare Dacie i inne „cuda” motoryzacji minionej epoki pojechały na południe. Uczestnicy promowali Rumunię w Polsce i… Polskę w Rumunii, bo tego typu auta były częstym widokiem w latach 70- i 80-tych

Tegoroczna karawana była szczególna, bo nigdy wcześniej do Rumunii nie wyruszyło tak wiele różnych aut. Przez rumuńskie miasta i wsie przejeżdżały Dacie, Maluchy, Duże Fiaty, Polonezy, Syreny, Tarpan, Oltcit, a nawet jedna Warszawa.

Ja miałem przyjemność prowadzić swoją Dacię 1300, której proces renowacji od dwóch lat co jakiś czas opisuję na tym blogu. Pech prześladował mnie od samego początku, bo tak jak w zeszłym roku nic się nie działo, tak teraz każdy niemal dzień wiązał się z kolejną awarią.

Na szczęście w szybkich naprawach wspomagali mnie zarówno koledzy, jak i przypadkowo spotkani Rumuni, dla których reperowanie Dacii w warunkach polowych to nadal powszechna umiejętność.

Trasa Caravana Go Romania w 2019 roku wiodła z Krakowa do Satu Mare, gdzie miał miejsce największy w Rumunii zlot Dacii. Potem pojechaliśmy m. in. przez Arad, Timiszoarę, przełom Dunaju, Drobetę Turnu-Severin, Caransebes, Hunedoarę i Oradeę. Stamtąd uczestnicy ruszyli w drogę powrotną do Polski.

Moja Dacia miała wymieniony akumulator, pompkę paliwa (i to trzy razy), a także hamulce. Niestety, tuż przed Wrocławiem trafiliśmy na ogromny korek, co poskutkowało spaleniem sprzęgła. Cóż, na lawecie czy na własnych kołach – wróciliśmy! 🙂

Kontrowersyjna opowieść z Ferentari

Jeszcze przed zabraniem się do lektury czytałem o tym, że „Żołnierze. Opowieść z Ferentari” autorstwa Adriana Schiopa to powieść kontrowersyjna. Przekonałem się o tym już przy pierwszych linijkach tekstu. Po przeczytaniu całości mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę wszystkim – niezależnie od wyznawanego światopoglądu i niezależnie, czy jest miłośnikiem Rumunii, czy nie

Przyszli czytelnicy nie będą czuli się skrzywdzeni jeśli zdradzę, że „Żołnierze…” opowiadają o homoseksualnym romansie głównego bohatera z mieszkańcem najbiedniejszej dzielnicy Bukaresztu, mającym kryminalną przeszłość. W tym momencie osoby o konserwatywnym światopoglądzie przestaną być może i czytać nawet tę recenzję. Postaram się jednak ich przekonać, że warto.

Oczywiście, wątek homoseksualny jest w „Żołnierzach…” bardzo ważny, ale służy przede wszystkim za tło do pokazania świata społecznych nierówności, problemu samotności i tolerancji (nie tylko wobec gejów, lecz także Cyganów czy szeroko pojętej biedoty). Całość rozgrywa się bowiem w Ferentari – najbiedniejszej, okrytej ponurą sławą dzielnicy Bukaresztu zamieszkiwanej w dużej mierze przez Romów.

Zwraca uwagę specyficzny język używany w powieści – i to zarówno przez narratora, jak i w dialogach. Tutaj ogromne brawa dla tłumaczki, pani Olgi Bartosiewicz. Przetłumaczenie slangu używanego przez najniższe warstwy społeczne tak, aby był on zrozumiały dla polskiego czytelnika, to prawdziwy wyczyn.

Do tego dochodzą barwne opisy postaci, miejsc i wydarzeń. Wszystko to sprawia, że czasami trudno ocenić, czy mamy do czynienia z literacką fikcją, czy też prawdziwymi przeżyciami autora. Od razu rzucają się w oczy wspólne cechy Adriana Schiopa i Adriana będącego głównym bohaterem „Żołnierzy…”. Kolejny trop jest taki, że autor zagrał główną rolę w ekranizacji powieści (której jeszcze nie oglądałem).

Dziękuję wydawnictwu Universitas za udostępnienie egzemplarza książki, czego efektem jest powyższa recenzja.

Najmniejsza winiarnia w Bukareszcie

W Bukareszcie, jak to w stolicy, można wręcz przebierać w różnego rodzaju knajpach. Są takie, gdzie napijemy się piwa za kilka lei, są i takie dla gości z grubszym portfelem. W „Ethic Wine” można napić się doskonałego wina w przystępnej cenie. Aczkolwiek, „w” nie do końca tu pasuje…

Miejsce to pokazał mi znajomy, który do niedawna pracował w Bukareszcie. Pewnego wieczoru krążyliśmy po mieście i zajrzeliśmy właśnie do Ethic Wine. Miłośnicy wina z pewnością znajdą tu coś dla siebie – za butelkę trzeba wydać od kilkudziesięciu lei w górę, do wyboru są zarówno lokalne jaki i zagraniczne wina.

To, czym różni się ten „sklep” od innych to to, że wina można napić się „na miejscu”. Obsługa na życzenie otwiera butelkę, poda kieliszki, gratis możemy liczyć nawet na kubełek lodu.

Jeśli lubimy mieszać wino z wodą, to naprzeciwko jest supermarket. A jeśli mamy ochotę np. na winogrona, to rzut beretem dalej znajduje się zwykle uliczny warzywniak. Czego chcieć więcej?

Wprawdzie „knajpka” dysponuje zaledwie jednym stolikiem i drewnianą beczką, to miejsce zawsze się znajdzie. Zresztą, tłok na chodniku sprzyja rozmowie 🙂

Kolejny znaczący plus to atmosfera. Dominują stali klienci i znajomi właścicieli. Aczkolwiek są też i tacy, którzy po prostu kupują wino żeby wypić je w domu. Wybór jest naprawdę ogromny.

Ethic Wine; Bukareszt, str. Banul Antonache 55. Otwarte codziennie za wyjątkiem niedziel od 13:00 do 22:00