Archiwa tagu: Węgrzy

Zapełnianie białych plam z Lucianem Boią

Dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią Rumunii, to będzie z pewnością pozycja obowiązkowa. „Jak zrumunizowała się Rumunia” pokazuje, jakie procesy zachodziły pomiędzy Rumunami a innymi narodami zamieszkującymi kraj i próbuje zrozumieć, w jaki sposób Rumunia pod kątem etnicznym i tożsamościowym osiągnęła obecny kształt.

Od marginalizacji i dyskryminacji, po akceptację i tolerancję; od wieloetnicznego zlepku różnych terytoriów, po budowę współczesnej rumuńskiej tożsamości. Książka napisana przez Luciana Boię pokazuje dzieje relacji Rumunów z towarzyszącymi im (w różnych okolicznościach) narodami w sposób kompleksowy dla przeciętnego czytelnika. Bazując na danych statystycznych i bogatych źródłach Autor próbuje wyjaśnić, jak tworzył się współczesny naród rumuński i jaki wpływ miało to zjawisko na inne nacje.

Lucian Boia zaczyna od Starego Królestwa, czyli pierwszego państwa rumuńskiego stworzonego w drugiej połowie XIX wieku, przechodzi przez okres międzywojenny i czasy komunistyczne, kończy zaś na współczesności. Zastanawia się nad przyszłością malejącej liczebnie mniejszości węgierskiej i przywołuje fenomen Klausa Iohannisa – obecnego prezydenta wywodzącego się z mniejszości niemieckiej. To oczywiście tylko parę wątków z tej fascynującej pracy.

Mniejszości etniczne były tym silniejsze, im bardziej władze państwowe próbowały dokonywać ich „rumunizacji”. Z książki wyciągnąć można wniosek, że współcześnie, mimo że żadne represje nie są stosowane, to Rumunia staje się coraz bardziej homogenicznym krajem. Dla mnie, jako miłośnika wieloetnicznej kultury Rumunii, jest to wniosek bardzo smutny. Niezależnie od tego, książkę Luciana Boi gorąco polecam każdemu, kto choćby w najmniejszym stopniu interesuje się omawianym zagadnieniem. Z pewnością pozwoli ona na wypełnienie białych plam w wiedzy na ten temat.

Dziękuję wydawnictwu Universitas za udostępnienie egzemplarza książki, czego efektem jest powyższa recenzja.

Bania u Cygana

Jesienny targ w Negreni. Miejsce, gdzie można dostać absolutnie wszystko – antyki, garnki, gipsowe grzyby, komunistyczne medale czy sprzęt RTV. Jak się okazało, można też dostać po mordzie.

Nie będę się rozpisywał nad dojazdem i powrotem. Wspomnę tylko, że pojechaliśmy do Negreni w cztery osoby Dacią 1410. Towarzyszyło nam też dwóch kolegów ze Śląska Cieszyńskiego, którym udało się dojechać Fiatem 126p z przyczepką. Ale jaką przyczepką! Kilka ruchów i zamienia się ją w dwuosobowy namiot. Oto, jak prezentowało się nasze koczowisko.

Widok z namiotu. Warunki spartańskie, zwłaszcza że rano był przymrozek
Nasze obozowisko w pełnej krasie

Dzięki targowisku ożywa cała wieś. Większość mieszkańców udostępnia każdy, najmniejszy nawet spłachetek ziemi jako parking.

Targ to prawdziwe żniwa dla mieszkańców Negreni. Miejsce na parkingu kosztuje ok. 10 – 15 lei od auta
Każde gospodarstwo zmienia się w parking, a jak trzeba to w kemping

Byliśmy akurat w ostatni weekend tygodniowego targu, na którym można zakupić masę ciekawych rzeczy. Idąc za radą Michała, zakupy robiliśmy na lekkim rauszu, co poskutkowało ciekawymi zdobyczami. Stałem się między innymi właścicielem tandetnych gipsowych grzybów sprzedanych przez Cygankę, które rozpadały się w rękach w pięć minut po zakupie.

Tradycyjne garnki od cygańskich rzemieślników
Widok z mostu na część z ubraniami
Prawdziwy misz-masz, w którym każdy znajdzie coś dla siebie
Targ ciągnie się od głównej drogi, przez tory i rzekę, aż po las za wsią
Noże, stare narzędzia, figurki zwierząt, naczynia, używane pędzle malarskie, a może… cekinowana czaszka?
Zdarzają się też polskie akcenty

Targ to zresztą istny raj dla miłośników kiczu. Mnóstwo tam przedmiotów z lat 90-tych, noszących ślady mocnego zużycia, które w większości pozyskiwane są zapewne ze śmietników wszystkich krajów Europy.

Sprzedawcy śpią w namiotach albo samochodach przez cały tydzień trwania targu
Gary, a w tle tory którymi regularnie jeździły pociągi. Poniżej po lewej Cyganka demonstruje obieraczkę do warzyw. Po prawej przemiły ksiądz, który w zamian za datek na monastyr zapisuje imię darczyńcy i obiecuje się za niego pomodlić.

Część gastronomiczna z tradycyjnymi daniami Transylwanii

Wieczorem następuje odmiana. Gdy tylko słońce schowa się za górami, ludzie opuszczają Negreni stojąc w kilometrowych korkach.

Późne popołudnie, samochody stoją w obu kierunkach. A trzeba wiedzieć, że to jedna z dróg „wojewódzkich”
Po zmroku korek narasta. Policjanci kierują ruchem, ale nie na wiele się to zdaje

Po zmroku zmienia się też targ. Stoiska są zabezpieczane, ale nie oznacza to że obsługa idzie spać. Częstym widokiem są cienie bawiących się w środku ludzi, z każdego płynie też radosna muzyka.

Impreza zamknięta w jednym z namiotów
Cyganie rozpalili już ognisko, zamierzali piec na nim barana

Sprzedawcy tłoczą się też w miejscach bardziej zorganizowanych imprez. Odwiedziliśmy kilka z nich, bo warto zobaczyć jak bawią się poszczególne grupy. Podział jest prosty, gdyż skład poszczególnych imprez odzwierciedla strukturę etniczną Transylwanii. Najliczniejsi są Rumuni.

Sympatyczna rumuńska para. Gdy skończyła się wódka, serwowali palinkę spod stołu
Rumuńskie specjały. Wieczorem to tutaj odbywała się największa impreza

Kawałek dalej, w rytm tradycyjnej muzyki na żywo, bawili się Węgrzy. Tam właśnie poznałem Petera, Niemca który do Negreni przyjeżdża regularnie. Jak twierdzi, dla zabawy, bo zarobek to dla niego żaden.

Węgierski sektor i muzyka na żywo
Ekipa węgierskiego lokalu. Niewiasta po prawej się zawstydziła i chciała uciec przed obiektywem

Peter to postać o tyle ważna, że dzięki niemu poznaliśmy Ludoviga – starego Cygana, który posiada liczną rodzinę rozsianą od Istambułu po Poznań.

Peter i jego skarby. Obstawiam, że połowę rozdał
Od lewej Peter, Michał i Ludovig w tradycyjnym cygańskim stroju. No i ja

Lata temu Ludovig rozpoczął swoją osobistą wojnę z Szatanem. Nie pije alkoholu, nie pali, nie je wieprzowiny. Nawet na muzyków cygańskich patrzył krzywo, twierdząc że ich piosenki to dzieło diabła. Stał się on jednak naszą polisą ubezpieczeniową, dzięki której mogliśmy wziąć udział w prawdziwej cygańskiej imprezie.

Mini koncert na cygańskiej imprezie, wygląda na to że tylko znaczniejsi goście mogli siedzieć przy stole, bo młodzież bawiła się poza namiotem
„Bos” i jego płomienne przemówienie o dumie z bycia Cyganem z Rumunii
Zaplecze gastronomiczne
Cisza przed burzą…

Zasada zabawy była prosta. Kto chciał dedykację, ten wręczał wokaliście 10 lei. Po chwili na horyzoncie zjawił się człowiek, który dał mu 100 lei i kupił dla wszystkich kilka butelek wina. Od tej pory młody artysta nie nazywał go inaczej jak „bos”, czym wzbudzał aplauz u publiczności.

Nieoczekiwani goście
Młody artysta w tarapatach

W pewnym momencie naiwny młodzieniec zaczął śpiewać piosenkę o policji. Z grubsza o tym, że mogą go pocałować w cztery litery. Reakcja była szybka, gdyż znienacka przyjechały dwa radiowozy i policyjny bus, a dwuosobowy zespół został schwytany przez funkcjonariuszy.

„Bos” i policjanci
W trakcie interwencji
Okolica od razu się wyludniła

Odezwała się we mnie dusza reportera więc robiłem zdjęcia podczas zajścia. Spytałem nawet jednego z policjantów o co chodzi, bo przecież ja jestem z Polski, z Cyganami bawiliśmy się przednio i nic złego się nie działo. Wtem dotychczasowy „bos” pokazał mi legitymację policyjną. Czyżby prowokacja? Chyba nie chciał zostać zdemaskowany więc ściągnął mi okulary delikatnym plaskaczem. Nadszedł więc czas, aby się wycofać. Do tej pory zachodzę w głowę, o co tak naprawdę chodziło…

Cluj, Kolozsvár, Klausenburg

W Klużu spędziłem ponad pół roku, a potem ze dwa razy jeszcze byłem tam przejazdem. Sam się zdziwiłem, że jeszcze nic o tym mieście nie napisałem. No to piszę!

Problem polega na tym, że miasto to stało mi się na tyle bliskie, że jeden krótki artykuł to za mało. Czułbym się jak zdrajca, bo miejsce które na pewien czas stało się moim domem wymaga więcej uwagi. Dlatego też od razu zapowiadam, że artykułów o Klużu będzie więcej. Tę krótką notkę poświęcę zaś próbie nakreślenia, jaki jest charakter tego miasta w kontekście jego interesującej historii i nie mniej ciekawej struktury etnicznej.

„Rumuni twierdzą, że sercem Transylwanii jest Alba Iulia, natomiast jej mózgiem – Kluż. Podobnego zdania są Węgrzy. Przez ostatnie 100 lat spór toczył się jednak nie o prym w regionie, lecz o „węgierskość” bądź „rumuńskość” miasta. Tymczasem – jeśli nie liczyć Rzymian, za sprawą których osada Napoca już w 124 roku naszej ery otrzymała status miejski – tymi, których żadną miarą nie można pozbawić zaszczytnego tytułu założycieli miasta, są Niemcy” – Rumunia: przestrzeń, sztuka, kultura. Michał Jurecki i Łukasz Gałusek. Olszanica 2008

Przykład rumuńsko-węgierskiej rywalizacji z przymrużeniem oka, czyli włazy wodno-kanalizacyjne. Po lewej Kolozsvar, po prawej Cluj. W środku natomiast wersja „przejściowa”, z zaspawanymi węgierskimi napisami. Znajomy motyw, prawda, Wrocławianie? 🙂 (Fot. po prawej pochodzi z takiej oto ciekawej strony)

I znowu cytat z książki, której autorzy jak nikt inny potrafią w jednej myśli zawrzeć całą esencję danego miejsca. Nie ma raczej sensu rozpisywać się o szczegółowej historii miasta, bo podejrzewam że moi drodzy Czytelnicy umieją korzystać choćby z Wikipedii – tam jest to z grubsza opisane. Faktem wartym uwagi jest natomiast założenie miasta w 1272 roku przez kolonistów niemieckich. Osada powstała obok dawnego miasta pochodzącego z czasów rzymskich, o czym przypominają ruiny eksponowane na głównym rynku i nazwa miasta, która od lat 70-tych brzmi Cluj-Napoca. To zresztą także były elementy rywalizacji rumuńsko-węgierskiej o to, „kto był pierwszy” na tych ziemiach.

Zostańmy jednak  przy dacie lokacji, gdyż wzbudza ona u mnie skojarzenie z moim rodzinnym Wrocławiem, który został w drugiej połowie XIII wieku ponownie lokowany po inwazji mongolskiej.

Mihai Viteazul, czyli Michał Waleczny – pierwszy władca, który opanował zarówno Mołdawię i Wołoszczyznę, jak i Transylwanię

A czemu przywołuję Wrocław? Dlatego, że oba miasta posiadają moim zdaniem podobny charakter, a lokacja na prawie niemieckim jest tylko jednym z jego elementów. Kluż, podobnie jak Wrocław, leży na terytoriach od wieków będącymi terenem pogranicza, które przechodziło w posiadanie kolejnych państw i władców. To z kolei widoczne jest w architekturze, gdzie widać pamiątki z ostatnich kilkuset lat – w tym bloki z czasów komunistycznych, które z każdym dniem coraz bardziej doceniam. W końcu, oba miasta są współcześnie ogromnymi ośrodkami akademickimi – niemal 650 tysięczny Wrocław ma studentów 150 tysięcy, w o połowę mniejszym Klużu jest ich 70 tysięcy (choć z tymi szacunkami dotyczącymi liczby mieszkańców bywa różnie, śmiem twierdzić że w obu przypadkach są one mocno zaniżone).

Pomnik króla Macieja Korwina – najpotężniejszego władcy średniowiecznych Węgier. Obecnie wraz z kościołem św. Michała stanowi najbardziej charakterystyczny punkt miasta.

Jakieś 15 – 20% mieszkańców, jak i studentów, stanowią w Klużu Węgrzy. Język ten słychać na ulicach, słychać też w knajpach – na przykład w rewelacyjnym Bulgacovie. Słychać było też w studenckiej mordowni zwanej Krajczár, ale niestety zamknięto to wspaniałe miejsce. Do ciekawych interakcji dochodzi zaś na przykład w Latevi (do tej pory nie wiem czy to Latevi, La Tevi czy Lațevi). Też jest to swego rodzaju mordownia, ale bardzo klimatyczna – taka knajpa metalowo-rockowa w rozpadającej się chałupie. Można tam poznać, kto reprezentuje jaką grupę etniczną po tym, jak poszczególni goście reagują na puszczaną muzykę. „Parkiet” zapełnia się Węgrami gdy leci Pokolgép, Rumuni wolą poskakać do Cargo. Ale nie jest to tak istotne, bo oba narody żyją zgodnie obok siebie (a raczej ze sobą). I to jest to, czego we Wrocławiu nie ma, bo zamieszkujący Breslau Niemcy dostali bilet kolejowy w jedną stronę i wyjechali za Odrę. I to jest właśnie ta największa różnica, że Wrocław chciałby być miastem wielonarodowym, a Kluż nim po prostu jest.

Kusi, żeby opisać choć trochę klużańską architekturę. Oto na rynku stoi gotycki kościół św. Michała ze złowrogo spoglądającym z siodła królem Maciejem Korwinem. Może nie podobają mu się rzymskie ruiny? Wszak jeden z burmistrzów chciał na początku lat 90-tych pomnik rozebrać, pod pozorem dalszych prac archeologicznych właśnie. Przechodzimy przez stare kwartały kamienic pamiętających Austro-Węgry, aby znaleźć się przy przepięknej cerkwi pw. Zaśnięcia Matki Bożej, zbudowanej w okresie międzywojennym w stylu bizantyjskim. Tuż przed nim stoi pomnik Avrama Iancu. Na przepięknym bulwarze Eroilor nie sposób zaś dostrzec kopii Wilczycy Kapitolińskiej podarowanej Rumunii w latach 20-tych przez Włochów. Pięknie się to wszystko razem prezentuje. No, ale architekturę zostawię na kolejną część, bo jak wspomniałem na początku, Kluż zasługuje na więcej opisów, tak więc spodziewajcie się dalszego ciągu.

Zdjęcie mapy z początku artykułu pochodzi z portalu Ziua de Cluj

Małe Węgry

Istnieje takie miejsce w Transylwanii, gdzie mało kto mówi po rumuńsku, miejscowości mają podwójne nazwy, a sylwester obchodzony jest dwa razy – o północy i godzinę później, gdy Nowy Rok witają mieszkańcy Budapesztu.

Seklerszczyzna (rum. Ținutul Secuiesc, węg. Székelyföld) to obszar obejmujący niemal w całości obecne okręgi administracyjne (judeţul) Covasna, Harghita oraz fragmenty Mureș i Neamţ. Nie jest jasne, skąd wzięli się tam Seklerzy. Według jednej z teorii zostali sprowadzeni na te ziemie w XII wieku celem obrony wschodnich rubieży królestwa Węgier. I choć przez wieki zachowali pewną odrębność, to obecnie w większości identyfikują się oni ze swoimi krewniakami z Węgier.

Historyczne granice Seklerszczyzny i proponowany zasięg autonomi. Źródło: Andrei Nacu, domena publiczna
Historyczne granice Seklerszczyzny i proponowany zasięg autonomii. Źródło: Andrei Nacu, wikipedia/domena publiczna

Przez wieki Seklerzy podkreślali swoją niezależność. Także dzisiaj zauważyć można pewne elementy w ich kulturze, których próżno szukać w innych rejonach dawnych Węgier. Podczas podróży przez wsie i miasteczka rzucają się w oczy przepiękne bramy, strzegące wjazdów do ich domów. Odpowiedników tych misternie rzeźbionych drewnianych dzieł sztuki można szukać co najwyżej w Maramuresz.

Oto, jak brama prezentuje się z z ulicy. Warto zwrócić uwagę na ustawienie domu prostopadle do ulicy. Źródło: www.marefalva.ro
Oto, jak brama prezentuje się z z ulicy. Warto zwrócić uwagę na ustawienie domu prostopadle do ulicy. Źródło: www.marefalva.ro
Tutaj ciekawe zdjęcie przedstawiające renowację bramy. Cieszy fakt, że zajmują się tym młodzi ludzie. Znaczy, że tradycja jest wciąż żywa. Źródło: www.marefalva.ro
Tutaj ciekawe zdjęcie przedstawiające renowację bramy. Cieszy fakt, że zajmują się tym młodzi ludzie. Znaczy, że tradycja jest wciąż żywa. Źródło: www.marefalva.ro
Brama krótko po renowacji. Ciekawią mnie bardzo otwory pod daszkiem, dosyć często występujące. Czyżby domki dla ptaków? Swiadczyłyby o tym towarzyszące im malowidła. Źródło: www.marefalva.ro
Brama krótko po renowacji. Ciekawią mnie bardzo otwory pod daszkiem, dosyć często występujące. Czyżby domki dla ptaków? Świadczyłyby o tym towarzyszące im malowidła. Źródło: www.marefalva.ro
Pięknie malowane bramy to wizytówka wioski Máréfalva. Źródło: www.marefalva.ro
Pięknie malowane bramy to wizytówka wioski Máréfalva. U góry widoczne otwory i „ptasie” ornamenty. Źródło: www.marefalva.ro

Powyższe zdjęcia prezentują wieś Satu Mare (węg. Máréfalva) w okręgu Harghita. Nie mylić z Satu Mare znajdującym się w Maramuresz. Przejeżdżałem tamtędy i zdjęcia wyszły słabo. Dlatego też skorzystałem z galerii znajdującej się na ich stronie.

Charakterystyczną cechą Seklerszczyzny, jak zresztą całej Transylwanii, są także obronne kościoły. Niektóre z nich są niczym małe zamki – w ścianach zauważyć można otwory strzelnicze, a w górnych partiach znajdują się niekiedy całe galerie służące do obrony. Polecam zajrzeć do artykułu poświęconemu ufortyfikowanemu kociołkowi w Prejmer – jest to przykład jednego z bardziej charakterystycznych założeń tego typu.

Miejscowość nieznana. Typowy transylwański kosciół
Miejscowość nieznana. Typowy transylwański kościół

Mur wokół świątyni to w zasadzie typowe zjawisko w tym regionie. Dotyczy zaś ono nie tylko ogromnych założeń, lecz także niewielkich wiejskich świątyń. I nie ma się czemu dziwić. Krwawe najazdy mongolskie z XIII wieku na wiele lat odcisnęły swe piętno na życiu mieszkańców całej Transylwanii.

Nagrobek postawiony w miejscu tragedii, nad jeziorem św. Anny.
Nagrobek postawiony w miejscu tragedii, nad jeziorem św. Anny.

A jeśli już jesteśmy przy motywie śmierci, to także tutaj zaskakuje odmienności seklerskich obyczajów. Ich tradycyjne nagrobki mają bowiem kształt czworobocznych pali. Zwyczaj ten zachował się zresztą gdzieniegdzie po dziś dzień i pokazuje odmienność tego tajemniczego ludu. W kamiennych nagrobkach także można zauważyć nawiązania do dawnej tradycji.

Kamienne nagrobki na Seklerszczyźnie także mają podobną formę do dawnych drewnianych pali
Kamienne nagrobki na Seklerszczyźnie także mają podobną formę do dawnych drewnianych pali

Wróćmy jednak jeszcze na chwilę, aby wspomnieć o jeszcze jednej różnicy. Seklerzy, jak zresztą większość siedmiogrodzkich Węgrów, to protestanci. Są wśród nich zarówno kalwiniści, luteranie, a nawet unitarianie. Różnica jest zauważalna choćby w wystroju kościołów. Polecam więc zaglądać do mijanych nawet w najmniejszych wsiach świątyń. Wyglądają one często tak, jakby czas zatrzymał się tam przynajmniej sto lat temu.

Nazwa miejscowosci nieznana. Wnętrze małego, skromnego kościołka
Nazwa miejscowosci nieznana. Wnętrze małego, skromnego kościołka
Ten sam kościół. Fragment modlitwy

Nie jestem w stanie wypowiedzieć się w kwestii różnic językowych. Jeden Węgier tłumaczył mi jednak, że takowe istnieją. Przytaczał przykład, że seklerskie określenie pieczonego ziemniaka jest przez mieszkańców Węgier rozumiane jako „delikatne upicie się”, co może prowadzić do zabawnych nieporozumień. Niestety, nie mam jak tego zweryfikować.

Spora część Transylwanii jest dwujęzyczna – zwłaszcza jeśli chodzi o nazwy miejscowości. Niekiedy, np. w Timiszoarze czy Braszowie, przed wjazdem do miasta są wymienione aż trzy nazwy – rumuńska, węgierska oraz niemiecka. I to mimo, że tamtejsze mniejszości stanowią niewielki procent mieszkańców. Warto o tym wspomnieć, gdyż np. władze takiego Klużu wzbraniają się przed poinformowaniem przyjezdnych o jego węgierskiej nazwie – Kolozsvár.

Dwujęzyczna tablica z nazwą miejscowości. W Transylwanii rzecz powszechna
Dwujęzyczna tablica z nazwą miejscowości. W Transylwanii rzecz powszechna

Tymczasem na Seklerszczyźnie węgierskie nazwy miejscowości pojawiają się nawet na drogowskazach, co jest gdzie indziej niespotykane. W efekcie na znakach – takich jak poniżej – mamy prawdziwy natłok napisów. Ale przynajmniej wszyscy są szczęśliwi.

Trudno się nie połapać :).
Trudno się nie połapać :).

No dobra, Węgrzy szczęśliwi nie są. Wielu z nich chciałoby zapewne, aby obecne granice uległy korekcie. Np. tak, jak podczas wojny, po korzystnym dla Węgier arbitrażu wiedeńskim. Zwłaszcza na Seklerszczyźnie widać tęsknotę do Wielkich Węgier, np. w postaci plakatów na których zilustrowany jest rozpad królestwa.

Jeden z wielu plakatów tego typu, z popularnym wśród Węgrów motywem mapy sprzed 1918 roku.
Jeden z wielu plakatów tego typu, z popularnym wśród Węgrów motywem mapy sprzed 1918 roku.

Temat ten zasługuje zresztą na osobny artykuł, aczkolwiek póki co nie czuję się kompetentnie aby to opisać. Sprawa nie jest bowiem tak prosta, jak się wydaje większości polskich hungarofilów. Z całą pewnością muszę zaś stwierdzić, że obecnie Węgrzy w Rumunii mają nieporównywalnie więcej praw, niż Rumuni zamieszkujący te tereny przez I wojną światową.

Seklerska flaga. Źródło: wikipedia/domena publiczna
Seklerska flaga. Źródło: wikipedia/domena publiczna

Obecnie niektóre środowiska węgierskie podejmują starania, aby teren Seklerszczyzny objęty został autonomią. Na jakich zasadach i jakie terytorium miałoby obejmować? Samo wyznaczenie granic sprawia pewną trudność, ze względu na zmiany demograficzne zachodzące na przestrzeni lat. Mam jednak nadzieję, że oba narody się kiedyś dogadają. Już teraz wśród zwykłych ludzi dominuje pozytywne nastawienie względem siebie. Tylko czasem Rumuni narzekają, że nie mogą dogadać się we własnym kraju w swoim języku, a ci Węgrzy cały czas mają do nich o coś pretensje.

Dawna flaga Seklerów. Źródło: wikipedia/domena publiczna
Dawna flaga Seklerów. Źródło: wikipedia/domena publiczna

Seklerszczyzna to oczywiście nie jedyne miejsce w Rumunii, gdzie żyje mniejszość węgierska. Sporo wciąż zamieszkuje wschodnie tereny, a także obszar centralnej Transylwanii, czyli np. Kluż i okolice – tam zresztą zdarzają się miejsca, gdzie stanowią oni przytłaczającą większość. W całym kraju żyje ich – wedle spisu z 2011 roku – około 1,2 mln.

 

 

Seklerska wieś

Kilkadziesiąt kilometrów na południe od Klużu, ale już na terenie jednostki administracyjnej Alba, leży Rimetea (węg. Torockó). Choć może tym razem to nazwę węgierską powinno się podawać jako pierwszą? We wsi liczącej mniej niż 2000 mieszkańców ogromną większość stanowią bowiem węgierskojęzyczni Seklerzy. Ale to nie jedyna rzecz, która wyróżnia ją od okolicznych miejscowości .

Tą, która rzuci się od razu w oczy, jest potężna skała, u podnóża której rozciąga się malownicza wioska. Rumuni zwą ją Piatra Secuiului, Węgrzy natomiast – Székelykő. Robi ona niesamowite wrażenie, wyraźnie górując nad okolicą. Można się na nią wspiąć, aczkolwiek trasa jest bardzo trudna. Piękne widoki ze szczytu skały rekompensują jednak wszelkie niedogodności.

Widok na Torockó z szeklerskiej skały
Widok na Torockó z seklerskiej skały

Na samym szczycie znajduje się kamienny słup zwieńczony krzyżem. Lokalna tradycja nakazuje, aby pomalować go w swoje barwy narodowe. Wzięło się to zapewne stąd, że na przemian pojawiają się tam wymalowane sprejem flagi Rumunii i Węgier. Na zdjęciu koledzy i ich patriotyczne dzieło. Ze szczytu rozpościerają się ponadto piękne widoki na okolicę.

Jak się dowiedziałem, poprzednio była flaga Węgier
Jak się dowiedziałem, poprzednio była flaga Węgier

Wieś warto jednak obejrzeć z bliska. Wtedy chyba każdy zwróci uwagę na fakt, że większość gospodarstw mimo podeszłego wieku wygląda, jakby było świeżo po remoncie. Cóż, w pewnym sensie jest.

Takich wypielęgnowanych chat nie powstydziłaby się żadna polska wioska!
Takich wypielęgnowanych chat nie powstydziłaby się żadna polska wioska!

To efekt wieloletnich prac konserwatorskich, które zostały rozpoczęte na początku lat dziewięćdziesiątych. W efekcie wioska została nagrodzona prestiżową nagrodą Europa Nostra.

Równiurki szereg pięknych szeklerskich domów. Szkoda tylko, że wioska jest na co dzień mało "żywa"
Równiutki szereg pięknych szeklerskich domów. Szkoda tylko, że wioska jest w weekendy mało „żywa”

Pierwszą charakterystyczną rzeczą jest to, że seklerskie zabudowania stoją bokiem do ulicy. Drugą jest natomiast to, że w Torockó na każdym kroku czuje się obecność wielkiej skały…

Szeklerska skała cały czas nam towarzyszy podczas zwiedzania Torockó. Cóż, trudno byłoby jej nie zauważać
Seklerska skała cały czas nam towarzyszy podczas zwiedzania Torockó. Cóż, trudno byłoby jej nie zauważać

Nie dziwi fakt, że większość mieszkańców żyje tu z turystyki. W gospodarstwach funkcjonuje ogromna liczba ośrodków. W niektórych można wynająć zwykły pokój, inne zostały przekształcone w typowe pensjonaty. Nie miałem okazji tam nocować, ale ceny podobno są korzystne. W cenie noclegu można też liczyć na posiłek.

Legendarny pensjonat, w którym nocował sam Rober Makłowicz :)
Legendarny pensjonat, w którym nocował sam Rober Makłowicz 🙂

Nie było mi dane przekonać się, co serwują lokalni gospodarze. W Torockó byłem łącznie trzy lub cztery razy, ale najwyraźniej poza sezonem w wiosce niewiele się dzieje. Zwłaszcza w niedziele, kiedy to wszystkie knajpy i pensjonaty były pozamykane na cztery spusty. Seklerskiej wsi jest jednak poświęcony super odcinek pana Makłowicza – to tak na otarcie łez :).

20151108_122310

Kto nie prowadzi pensjonatu czy też choćby agroturystyki, ten może spróbować swoich sił w wytwarzaniu bimbru. Nie trzeba daleko szukać, aby dostać butelkę palinki domowej roboty. O dostępności trunku informują liczne – mniej lub bardziej widoczne – plakietki. Nie trzeba znać węgierskiego, żeby zrozumieć jakie mają one znaczenie. Dla nie znających rumuńskiego wystarczy zaś język migowy.

Można nie znać węgierskiego, ale słowo "palinka" jest międzynarodowe
Można nie znać węgierskiego, ale słowo „palinka” jest międzynarodowe

 

Koło wodne? Skądś to znamy. Zapewne napędza bimbrowniczą maszynerię w pobliskiej chacie...
Koło wodne? Skądś to znamy. Zapewne napędza bimbrowniczą maszynerię w pobliskiej chacie…

Na koniec religijny smaczek. Spora część siedmiogrodzkich Węgrów to unitarianie. Ci zaś u nas znani byli jako Arianie bądź Bracia Polscy. W XVII wieku zostali wypędzeni z kraju, tutaj trwają nadal.

Unitariański kościół wciąż góruje nad resztą zabudowań
Unitariański kościół wciąż góruje nad resztą zabudowań