Z pozoru rumuńska kuchnia może się wydawać prosta i mało wyszukana. Prędzej czy później każdy odkryje w niej jednak coś dla siebie (no chyba, że nie je mięsa). A potem pozostanie tęsknić i czekać do kolejnego wyjazdu, aby znowu spróbować miczy, placzinty i sarmali.
Nie jestem specem od kuchni. To tak tytułem wstępu, żeby nikt nie miał żadnych pretensji. Nie będzie tu słowa o tym, że coś jest dodawane do czegoś, żeby przełamać smak czegoś, a co innego pasuje do czegoś, bo wydobywa z tego czegoś jakiś aromat. Rumuńska kuchnia jest prosta i smaczna (a do tego wprost ocieka glutenem i tłuszczem). I mam nadzieję, że ten artykuł będzie podobny.

To chyba sprawa najbardziej charakterystyczna – Rumuni jedzą dużo mięsa. Wołowina, baranina czy jagnięcina to produkty, które w Polsce potrafią sporo kosztować. W Rumunii mięsa te są względnie tanie – tańsze wręcz od drobiu, który nie cieszy się taką popularnością jak u nas.

„Dużo mięsa” należy traktować bardzo jednoznacznie. Oni naprawdę kochają mięso! Znamienne, że w całym Klużu znalazłem jedną jedyną knajpę dla jaroszy – aczkolwiek taką fest, gdzie można zamówić nawet dania raw vegan (mowa o restauracji Samsara, str. Stefan Ludwig Roth). W typowych knajpach z domowym jedzeniem bez mięsa są na ogół jedynie sałatki. Takie menu oferuje na przykład rewelacyjna Varzaria (kapuściarnia) przy bulwarze Eroilor. Nazwa zobowiązuje, dlatego nie powinien dziwić główny składnik co drugiego dania…

Mają tam wprawdzie także pieczarkowe sarmale, ale idę o zakład że są robione na zwykłym tłuszczu. Czym właściwie są sarmale? Najprościej rzecz ujmując, jest to danie podobne do naszych gołąbków. Tyle, że są mniejsze, a w dodatku farsz zawija się w liście z kiszonej kapusty.

Swoją drogą, Rumunia jest rajem dla miłośników „przetworów na zimę”. Oprócz tych popularnych u nas, można tu trafić naprawdę na wszystko – słoiki z ostrą papryką, estragonem, a nawet… arbuzami.

Warto wymienić też inne klasyki rumuńskiej kuchni, takie jak ciorba de burta (flaczki – nie jadłem, ale kto lubi ten poleca), czy transylwańskie zupy z masą estragonu. Ogromny spis rumuńskich dań znaleźć można chociażby na wikipedii. Ja nie spróbowałem pewnie nawet połowy z nich, a i tak przez pół roku pobytu w Klużu przytyłem z osiem kilogramów :).

Chyba największym hitem są jednak dla mnie rumuńskie fast foody. Takie, jak choćby plăcintă (placzinta). Jest to ciasto z pieczarkami, serem, szynką lub innymi dodatkami. Przy zamawianiu warto znać słowo klucz: la toate (ze wszystkim). Zwykle zresztą w ofercie znajduje się specjalna pozycja placzinty z wszystkimi dodatkami. W Klużu dostępny jest także palaneț (palanec). Wygląda identycznie, a wielu Rumunów tego nie kojarzyło. Wpadliśmy z Anią na pomysł, że może to taka lokalna odmiana. Coś, jak wrocławska knysza.

Z podobnej kategorii pyszności, sprzedawanych z niewielkich budek i w barach szybkiej obsługi, wymienić należy też gogosze i kowridże (gogoși, covrigi). Gogosze to mączne placki, trochę jak pączki, które są robione na głębokim oleju. Kowridże to z kolei rodzaj podłużnych precli, obwarzanków. Powstają też zabawne połączenia, jak np. covridogi, czyli połączenie kowridża z hotdogiem.

Absolutnym zwycięzcą mojego prywatnego rankingu rumuńskich kulinariów są jednak micze (pisze się mici bądź mititei). Jest to mielone mięso baranio – wołowe (ale nie tylko, bo występuje też np. samo baranie, jak i w innych konfiguracjach) zwijane w podłużne kotleciki przygotowywane na ruszcie.

Jedna sztuka kosztuje od jednego do paru lei. Można je dostać zarówno w lepszych knajpach, jak i na ulicznych grillach.

Ktoś kiedyś powiedział Ani, że micze najlepiej smakują, gdy zostaną zakupione od najbrudniejszego sprzedawcy. Trochę w tym prawdy jest.

To by było na tyle, jesli chodzi o moje spostrzeżenia dotyczące rumuńskiej kuchni. Oczywiscie zdaję sobie sprawę, że wiele jeszcze przede mną. Mam jednak nadzieję, że choć z grubsza udało się liznąć temat. Czy rumuńskie dania są smaczne? Wystarczy spojrzeć na Kubę, który odwiedził nas w Klużu:
