Nie jestem fanem piłki nożnej, ale występ naszej reprezentacji uznałem za dobry powód do kolejnych odwiedzin w Rumunii. Niestety, tak jak mecz był niezły, to kibice obu drużyn zademonstrowali niewyobrażalny poziom żenady.
Sam wyjazd postaram się opisać w osobnej notce, bo może to być przydatne dla osób planujących kilkudniowy wypad do Rumunii. W ciągu czterech dni udało się nam zobaczyć przełom Dunaju, przejechać przez tamę przy Żelaznych Wrotach, objechać kawałek Serbii i Bułgarii, zobaczyć Bukareszt, parę transylwańskich zamków i zaliczyć miły wieczór w Klużu. No ale póki co skupmy się na meczu.

Już w trakcie drogi z granicy bułgarskiej czytaliśmy artykuły o polskich kibicach, którzy szykowali się do bitwy z Rumunami. Im bliżej stolicy, tym było gorzej. Z godziny na godzinę dowiadywaliśmy się, że wsparcia udzielić mają kibice z Węgier, potem doszły nas słuchy o zdemolowanej knajpie i interwencjach policji. Wciąż jednak byłem przekonany, że obędzie się bez burdy, skoro wynik meczu był raczej przesądzony.

Po dotarciu na stadion napięcie jeszcze bardziej rosło. Od parkingu do wejścia kibicom towarzyszyły oddziały policji wyposażonej w ochraniacze, tarcze, pałki i pistolety na ostrą amunicję. To, a także patrole konne i stojące z boku polewaczki świadczyły o tym, że organizatorzy podeszli do kwestii bezpieczeństwa całkiem serio.

Okazało się, że wejście dla polskich kibiców było z drugiej strony stadionu. Na szczęście, nasi rodacy zostawili tajemne znaki na ścianach, które doprowadziły nas do celu. Potłuczone butelki po wódce były zaś czytelnym sygnałem, że jesteśmy na miejscu. Rozpoczął się długi proces sprawdzania, czy aby nie wnosimy do środka materiałów pirotechnicznych, broni, butelek, flag, czy też monet (!) które uznano najwyraźniej za szczególnie niebezpieczny materiał. Jak pokazują zdjęcia z rumuńskich portali kibicowskich, kontrole nie odbywały się bez powodu. Oprócz pirotechniki niektórzy chcieli do środka wnieść pałki, noże i maczety.


Efekt był taki, że na trybuny weszliśmy dopiero tuż po pierwszej bramce. Mieliśmy za to doskonały widok na resztę spotkania, gdyż spędziliśmy je na schodach. Okazało się bowiem, że wszystkie (numerowane!) miejsca były zajęte, a kibice szczelnie wypełnili każdy wolny skrawek trybun. Nawet nie chciało nam się przebijać przez ten tłum.
Przed meczem naiwnie sądziłem, że zwycięstwo Polaków jest mniej lub bardziej pewne, dlatego założyłem szalik w barwach rumuńskich. Na miejscu zapiąłem kurtkę aż po samą szyję, bo okazało się że może to grozić wpier***em… Kolega Paweł też pozwolił sobie na żart i zabrał na trybuny flagę Japonii, ale rzecz jasna nikt nie zauważył różnicy.

Przyznać trzeba jednak uczciwie, że to rumuńscy kibice wiedli prym jeśli chodzi o „nieeleganckie” zachowania. Petardy latały nie tylko na murawę, co widać było w telewizji. Niektóre trafiały też na nasze sektory, odseparowane szczelnym kordonem policji. Nasi miłośnicy futbolu nie pozostawali dłużni i wykrzykiwali hasła, których cechą wspólną były słowa na K i wyzwiska związane z pewną nomadyczną mniejszością etniczną.

Nasi kibice postanowili też przeprowadzić dyskusję na temat relacji rumuńsko-węgierskich, co przejawiało się w okrzykach „ria ria Hungaria”. W pewnym momencie wszyscy zaś wspólnie ruszyli nawalać się z policją. Szczególną aktywnością wykazywała się grupka Rumunów widoczna na zdjęciu poniżej z racami. Gdy w ruch poszły wyrwane krzesełka, policja wpadła tam zrobić porządek i spałowała najbardziej krewkiego z nich. Wtenczas w niepamięć poszły dotychczasowe konflikty i Polacy darli się „zostawcie kibica, wy k***y zostawcie kibica”. Policjanci chyba nie zrozumieli, bo wywlekli nieszczęśnika w ustronne miejsce wspomagając się pałkami.

Wraz z upływem czasu było jednak spokojniej i gdy padła trzecia bramka, rumuńskie trybuny były już mocno przerzedzone. W oddali wciąż wyróżniały się jednak dwie gromady rumuńskich kibiców, którzy czekali do końca spotkania. Czekali na siebie nawzajem, bo byli to ultrasi dwóch nienawidzących się stołecznych klubów (Dinamo i Steaua).

My jednak nie mieliśmy z nimi kontaktu, gdyż polscy kibice mogli opuścić stadion dopiero kilkadziesiąt minut po meczu. Do bójek jednak najpewniej dochodziło, bo w sieci znaleźć można zdjęcia rumuńskich kiboli z odebranymi Polakom „trofeami”.

Drogę na parking wyznaczał szpaler policji, ale tam na szczęście obyło się bez incydentów. Dopiero potem mieliśmy dowiedzieć się, że większość bójek polskich kibiców odbywało się… pomiędzy nimi samymi. Nawet na samych trybunach dochodziło do wyzwisk i przepychanek – zapewne z bardzo ważnych powodów.

Wszystko to sprawiło, że czym prędzej zapragnęliśmy opuścić Bukareszt. Rankiem dotarliśmy do Bran, gdzie również zjawili się nachlani troglodyci deklarujący śmierć wrogom ojczyzny. Poza Bukaresztem nie spotkałem natomiast żadnych rumuńskich kiboli, a ludzie z którymi rozmawiałem mieli podobne odczucia – że ich reprezentacja to katastrofa, a zachowanie kibiców było poniżej wszelkiej krytyki.

W ten oto sposób będąca w mniejszości grupka debili obu narodowości sprawiła, że już być może nigdy nie pójdę na żaden mecz polskiej reprezentacji.