Lipiec w Rumunii to już prawie tradycja! W zeszłym roku po raz pierwszy pojechałem na kurs organizowany przez ICR (Rumuński Instytut Kultury) w Braszowie. Tym razem zaszło jednak trochę zmian.
O intensywnym kursie języka rumuńskiego pisałem po raz pierwszy >>>TUTAJ<<<
Przede wszystkim pojawiły się zmiany kadrowe. Wcześniej kurs organizowała uwielbiana przez wszystkich Ana Borca. Okazało się jednak, że w bliżej nieokreślonych okolicznościach odeszła z ICR-u. Obawiam się, że nie było przyjemnie. Nie było też naszych ubiegłorocznych nauczycieli, a przede wszystkim zawsze wesołej Andrei.
Podobno w samym ICR-ze doszło do jakichś przetasowań, w trakcie których politycy nader aktywnie obsadzali stanowiska swoimi ludźmi. To był czas tuż po aresztowaniu lidera rządzącej PSD Liviu Dragnei. Koalicja PSD-ALDE miała się za chwilę rozpaść. Podejrzewam, że w wielu publicznych instytucjach następowały w tym czasie różne dziwne zmiany.
ICR musiał być zmuszony do poszukiwań na szybko zastępstwa. W ostatniej chwili do realizacji kursu odesłane zostały przemiłe młode (tj. w moim wieku, tak więc nie takie młode :D) dziewczyny – organizatorki były z Bukaresztu, a nauczycielki z Klużu. Kurs miał parę niedociągnięć, ale jak na organizację „za pięć dwunasta” wyszło to naprawdę nieźle.
Wśród kursantów było parę znajomych twarzy z poprzedniego roku. Fajne jest to, że niektóre z tych znajomości trwają.
Niezmiennie zachwyca sam Braszów. Miasto jest niezwykle urokliwe. W zeszłym roku obszedłem centrum, tym razem zapuszczałem się także do odleglejszych dzielnic.
Odwiedziłem między innymi dawną fabrykę ciężarówek „Czerwony Sztandar”, w której w 1987 roku wybuchł protest przeciwko władzy komunistycznej. Smutny obraz, bo dawniej w tego typu zakładach pracowały dziesiątki tysięcy mieszkańców miasta.
Teraz obserwuje się odpływ ludności – z 320 tysięcy w 1992 roku do nieco ponad 250 tysięcy w 2011. Braszów nadal jest jednym z największych ośrodków w kraju, a do tego ściąga turystów. I z roku na rok zyskuje na popularności.