Był początek czerwca 2016 roku, czyli ponad dwa miesiące od przeprowadzki z Klużu do Wrocławia, kiedy to już planowałem z Anią wakacje w Rumunii. Okazało się, że wybraliśmy odpowiedni moment.
Pewnego dnia pani Agnieszka Marekwica z wydawnictwa Pascal napisała do mnie bowiem niepozornego maila:
Dzień dobry, czy byłby Pan zainteresowany współpracą przy przewodniku po Rumunii?
Też pytanie! Kto by nie chciał? Nasza korespondencja trwała kilka tygodni, w trakcie których omówiliśmy wszelkie warunki współpracy. Przyznam, że dalekie to było od moich wyobrażeń. „Pascal”! Miałem w głowie ogromną salę z kominkiem, przy którym siedzą wąsaci panowie w strojach XIX-wiecznych podróżników, a na ścianach wiszą trofea z dalekich wypraw. Czar pryska, jak wygugluje się siedzibę wydawnictwa w Bielsku-Białej:
Nie zraziłem się jednak ;-). Jadąc w sierpniu do Rumunii odwiedzałem więc kolejne miejsca z myślą o zaprezentowaniu ich w przewodniku. Przyznać muszę, że kilka wyjazdów dalej… nadal nie zwiedziłem wszystkiego, co jest opisane w przewodniku. Planuję dopiero wyprawę do Republiki Mołdawii, nie zapuszczałem się za bardzo w góry, ba – nie byłem też w Timiszoarze, bo zawsze mijając to miasto stwierdzałem, że jeszcze będzie okazja. Niestety, tak to już jest, że wybierając się w podróż trzeba z niektórych rzeczy zrezygnować, żeby obejrzeć inne.
W trakcie pracy nad przewodnikiem bazowałem na ogromnej ilości danych zebranych przez poprzednich autorów: Witolda Korsaka, Jacka Tokarskiego, Dariusza Czerniaka, Piotra Skrzypca i Wojciecha Śmiei. Dzięki temu znalazły się w nim także te miejsca, których osobiście nie zwiedziłem. Chylę czoła, gdyż spisanie wszystkich tych informacji w czasach, kiedy nie tak łatwo było pozyskać niektóre dane, to naprawdę wielkie dzieło.
Mimo że poprzednie wydanie przewodnika było sporym ułatwieniem, to i tak był to najbardziej wymagający projekt w mojej dotychczasowej karierze. Zmieniona została większość opisów miejsc i regionów, sprawdziłem aktualność wszystkich danych, całkowitej zmianie uległa lista polecanych miejsc – teraz, z racji dostępu do informacji, wymieniałem tylko te najbardziej charakterystyczne, z jakiegoś względu godne uwagi. Poprzednie wydanie przewodnika powstawało bowiem w czasie, gdy w wielu przypadkach można było pomarzyć o dostępie do internetu (a o istnieniu stron pensjonatów czy knajp to już w ogóle).
W dobie ciągłego dostępu do internetu wymienianie dwudziestu knajp w każdym większym mieście, urzędów pocztowych, księgarni czy kafejek internetowych (:D) jest nonsensem. Opisując najlepsze przykłady miejsc, w których można spędzić noc, zjeść czy napić się piwa, stawiałem więc na autentyzm. Dlatego też w nowym przewodniku znaleźć można ukryte pośród bloków ciekawe knajpki, które – jestem o tym przekonany – nigdy nie pojawiały się w zestawieniach najmodniejszych miejsc do odwiedzenia. Z drugiej strony są tam też restauracje cieszące się największą renomą. Każdy powinien więc znaleźć coś dla siebie, jakby jakimś cudem znalazł się w nowym miejscu bez dostępu do sieci.
Dwa bite miesiące były pracą od rana do wieczora, co oznaczało rezygnację z wielu innych zajęć, a nawet odpuszczenie sobie ciekawej oferty pracy. Kolejny miesiąc to dodawanie kolejnych poprawek i korekta. Opłaciło się, bo świeżo wydany przewodnik prezentuje się rewelacyjnie i mam nadzieję, że pomoże osobom chcącym poznać Rumunię.
W przewodniku pojawiło się wiele nowych miejsc, często nie tak oczywistych, jak nawiedzony las Hoia Baciu czy bezimienna (ale przepiękna) błękitna laguna, leżąca z dala od cywilizacji. Dodałem też trochę warownych kościołów, zamków czy rzymskich ruin. Wobec ilości informacji zebranych przez wyżej wymienionych autorów każdą, nawet najmniejszą dodaną atrakcję, uważam za spory sukces. Pytanie, ile pozostało jeszcze nieodkrytych miejsc? Na pewno takie są, ale jak już pisałem – nieraz musiałem dokonywać trudnych wyborów.
Nie ma sensu rozpisywać się jeszcze bardziej, choć mógłbym tak bez końca. Będzie jednak jeszcze okazja! Już 10 czerwca odbędzie się pierwsze spotkanie autorskie. I to w miejscu szczególnym – w klubie Kornet, prowadzonym przez sympatyków Rumunii i starych Dacii. Szerszy plan jest taki, żeby zorganizować kilka spotkań w trakcie wakacji, o czym jeszcze przypomnę, a na które serdecznie zapraszam :). Na pewno będę o nich na bieżąco informował.
Niecały tydzień temu wróciliśmy z 2-tygodniowej wyprawy po Rumunii. Za nami 4 tysiące kilometrów i poczucie niedosytu w sercach. „Torzowy” przewodnik towarzyszył nam codziennie- za co Ci wielkie- Mulcumesk! Tak jak piszesz, Rumunia to kraj do zakochania. Raz jeden wyprowadziłeś nas w pole- autokemping przed Braszowem- ponoć jeden z lepszych i większych w kraju- niestety istnieje już tylko w przewodnikach i nawigacjach samochodowym- ale dzięki temu jedna z wielu dzikich nocy za nami 😉 Kończąc rumuńską przygodę w Klużu rozglądaliśmy się w około licząc, że może będzie okazja podać sobie rękę, ale nic to, może jeszcze kiedyś uda spotkać się na rumuńskich szlakach
Bardzo mi przykro z powodu tego kempingu. Starałem się przede wszystkim zamieszczać miejsca, w których sam spałem oraz miejsca szczególnie polecane przez innych turystów. Podejrzewam, że w chwili oddawania tekstu pod koniec ubiegłego roku miejsce to wciąż funkcjonowało. Co do spotkania, to póki co możliwe jest bardziej we Wrocławiu. Aczkolwiek do Rumunii jeżdżę regularnie i kiedyś chciałbym tam jeszcze pomieszkać, więc kto wie? 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
A my jesteśmy dozgonnie wdzięczni 😉 nocleg w przyjaznych warunkach autokampu zamieniliśmy dzięki temu na nocną przejażdżkę, wizytę w wiosce widmo, chwile spędzone na jednym z wiekszych festiwali rockowych w Rasznowie, a ostatecznie noc pod gwiazdami w szczerym rumuńskim polu i przeboski poranek w tamtejszym strumieniu 🙂
Czy to może się równać z kilkoma godzinami snu na kempingu? A skąd!
Kiedy Wrocław?
Pozdrawiamy! 🙂
Bardzo mi miło czytać tak miłe słowa :). We Wrocławiu obecnie mieszkam. Dobra okazja do spotkania będzie choćby 23 września, kiedy to będziemy ze znajomymi organizowali Wieczór Rumuński. Szczegóły wkrótce, ale już teraz zapraszam :).
Panie Michale
właśnie wróciłam z Rumunii i chciałabym przyszłym podróżującym odradzić Błękitną Lagunę niedaleko Aghiresu o której pisze Pan w superlatywach. może to kwestia upływu dwóch lat, ale jezioro ani trochę nie jest lazurowe, jest zdecydowanie więcej miejsc w Rumunii które są godne polecenia pod kątek wypoczynku na łonie natury, ale na pewno nie jest to ta Laguna. Swoją drogą jeśli posiada Pan zdjęcia z czasów Pana wyprawy tej Laguny to proszę o wysłanie na mojego maila, odwdzięczę się zdjęciami sprzed dwóch tygodni. Serdecznie pozdrawiam