Tragedia, jaka rozegrała się w Bukareszcie, znalazła swój finał na ulicach rumuńskich miast. Po wczorajszym marszu w Bukareszcie, w którym wzięło niemal 30 tysięcy ludzi, wściekli Rumuni opanowali centra innych miejscowości – w tym Klużu. Manifestacje odbywają się w sposób spontaniczny i, jak zapewniają uczestnicy, nie stoi za nimi żadna polityczna formacja.
Senatorowie pod sąd, bez specjalnych emerytur
Potwierdzają to hasła, które były skandowane przez tłum, które ogólnie można z grubsza określić jako „antysystemowe”: „„Więcej szpitali, mniej kościołów”, „korupcja prowadzi do śmierci”, „wszyscy politycy to śmiecie”, „senatorowie pod sąd, bez specjalnych emerytur” czy „wszyscy chcą zmian, ale nikt nie chce się zmienić”. A także wiele innych, których nie wypada cytować. Szczegółowo o przyczynach protestów opowiedział mi Adrian Dohotaru, lokalny dziennikarz i aktywista. Ocenił on, że ludzie są po prostu wściekli:
– Oczekiwania są spore. Od reformy służby zdrowia, poprzez większą kontrolę nad działaniami polityków, po walkę z korupcją. Nie można więc jednoznacznie ocenić, czy te demonstracje są prawicowe czy też lewicowe – tłumaczył mi Adrian Dohotaru.
Jak to się zaczęło?
W piątek 30 października w bukaresztańskim klubie Colectiv miał miejsce koncert metalowy, podczas którego odpalono sztuczne ognie. Cała sala w ekspresowym tempie zaczęła płonąć, zaś ludzie tratowali się próbując dojść do jedynego otwartego wyjścia. Początkowy bilans 27 ofiar wciąż rośnie – na dzisiaj potwierdzono śmierć 33 młodych ludzi. Po tragedii ludzie zaczęli gromadzić się w centrach większych miast w geście solidarności z ofiarami.
33 życia aby zobaczyć, jak bardzo są niekompetentni
Szybko okazało się, że właściciele Colectiva (związani towarzysko i interesami z lokalnymi władzami) oszczędzili na izolacji używając do tego celu łatwopalnej pianki poliuretanowej. Klub nie spełniał też norm przeciwpożarowych. Mimo to, nikt nie robił problemu z pozwoleniami na organizowanie tam imprez masowych. Nie minęło więc wiele czasu, gdy spontaniczne spotkania zaczęły się przeradzać w demonstracje przeciw władzy. Wiele wskazuje na to, że nie są one inspirowane przez żadną siłę polityczną.
Czy leci z nami pilot?
W Klużu ludzie spotkali się pod pomnikiem króla Macieja Korwina znajdującym się w ścisłym centrum, gdzie od zeszłotygodniowej tragedii palone są znicze i składane kwiaty. Po godzinie 18:00 tłum coraz bardziej gęstniał. Ludzie stali w grupkach, czekając na rozwój wydarzeń. Ktoś spontanicznie rozdawał świeczki, ktoś inny wydrukował kilkadziesiąt antyrządowych haseł na kartkach papieru. Po chwili pojawiło się kilku, najwyraźniej samozwańczych, przywódców. Poznać ich można było po megafonach trzymanych w rękach. Pytałem wielu osób naokoło, także dziennikarzy, kim oni są. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć, ale też nikogo to zbytnio nie obchodziło. Kilkutysięczny tłum rozpoczął marsz przez miasto, zatrzymując się pod siedzibami władz.
Robiło to przy tym wielkie wrażenie, jak ten tłum złożony z młodzieży, rodziców z dziećmi i starszych osób (choć najwięcej oczywiście uczniów i studentów) potrafił się zorganizować. Na przykład w pewnym momencie wszyscy – cały plac wypełniony po brzegi ludźmi – uklękli i zamilkli w intencji ofiar pożaru w klubie Colectiv. Potem tłum obszedł stare miasto, skandując różne hasła. Nie było przy tym żadnych incydentów. Jedynie raz ktoś odpalił petardę, ale czyn ten został przez resztę zgodnie wygwizdany i wybuczany. Niesamowite wrażenie zrobił też przejazd karetki. Kilkutysięczny tłum rozstąpił się na dwie strony ulicy przepuszczając pogotowie, machając i bijąc brawo.
Co dalej?
Co dalej wyniknie z protestów? Początkowo domagano się między innymi ustąpienia premiera – socjaldemokraty Victora Ponty. Dzisiaj, tj. w środę rano, podał się on do dymisji. Dzisiaj tłum żądał już więcej – rozwiązania parlamentu i szeroko pojętego „osądzenia” wszystkich polityków. Zapytałem jednego z uczestników, czy hasła te dotyczą też Klausa Iohannisa – obecnego prezydenta kraju, z którym spotkał się wczoraj Andrzej Duda:
– Nie mamy nic przeciwko Iohannisowi. On podczas ostatnich wyborów też wystąpił przeciwko obecnej sytuacji – powiedział mi młodzieniec imieniem Vladorus. – Ale cały parlament powinien zostać rozwiązany – dodał.
Wydarzenia z Rumunii przypominają mi sytuację sprzed kilku lat, jaka miała miejsce na Węgrzech. Tam protesty doprowadziły do odsunięcia od władzy socjalistów, na czym skorzystał obecny premier Victor Orban. Czy zmiany w Rumunii skończą się przejęciem władzy przez lewicę czy prawicę, tego nie wiadomo. Z pewnością jednak kraj ten zyska na usunięciu polityków, których mentalność tkwi jeszcze głęboko w słusznie minionej epoce.
P. S. Przepraszam za słabą jakość zdjęć. Dysponowałem jedynie telefonem.