Archiwa tagu: Dacia

Nie taka prosta naprawa

Na początku lipca przyjechałem do Braszowa na kurs językowy. A skoro trwa on miesiąc to pomyślałem, że nie będzie lepszej okazji do naprawy Dacii. Okazało się, że to nie takie proste…

Moja Dacia wzbudza tutaj wielkie zainteresowanie. Jeszcze kilka lat temu takie auta jeździły po rumuńskich drogach, teraz to dla nich spory rarytas – tym bardziej na polskich blachach

Już pierwszego dnia napisałem do warsztatu z prośbą o pomoc. Pierwszy wolny termin był za dwa tygodnie. Trochę długo, ale skoro to serwis Dacii, to warto poczekać. Tak przynajmniej mi się wydawało.

Serwis Dacii w Braszowie przy calea Bucuresti – nie polecam 🙁

Miły pan wziął Dacię na podnośnik, popukał, postukał, po czym potwierdził że faktycznie parę rzeczy trzeba zrobić, ale nie ma na to szans ze względu na brak części. Cóż, dwa tygodnie wcześniej pisałem mu co trzeba zrobić. Mógł od razu dać znać, ale po co?

Tego samego dnia pojechałem do kolejnego warsztatu. Tam przynajmniej krócej czekałem na werdykt – nie mają części do starych Dacii. Nieoczekiwanie pojawił się jednak jakiś facet. Poprosił mechanika o dwa klucze, coś przekręcił, coś przestawił i tym samym sprawił, że silnik zaczął lepiej pracować. Dobre i to.

Jak mówi jeden znajomy Rumun: „Dawniej w co drugiej zagrodzie znalazł się ktoś, kto umie naprawić Dacię. Teraz może w co trzeciej, ale nadal warto próbować”

Czasu było coraz mniej więc skupiłem się na poszukiwaniu części. Okazuje się jednak, że o niektóre jest już bardzo trudno. Jadąc między Bukaresztem a trasą Transfogaraską zajrzałem do jakiegoś wiejskiego warsztatu. Części nie mieli, ale miły pan pojechał ze mną do kolejnej wsi, gdzie jego znajomy ma sklep. Wykupiłem co się dało, bo raczej już tego nie produkują.

Wykupiłem pół jego sklepu, powinien być bardziej zadowolony 🙂

Choć przez dziury w układzie wydechowym Dacię słychać z kilometra i miewa ona swoje fochy, to dzielnie przejechała trasę Transfogaraską.

Po drodze ludzie patrzyli z niedowierzaniem, ale się udało. Tutaj jesteśmy już po drugiej (północnej) stronie – czyli z górki

Dopiero po powrocie do hotelu miałem chwilę, żeby dokładniej obejrzeć swoje łupy. Wygląda na to, że brakuje tylko sprężyn i amortyzatorów do naprawy zawieszenia 🙂

Trochę jeszcze brakuje, ale dobre i to

Wcześniej, gdy traciłem już nadzieję na zakup części, zainwestowałem trochę w „ubezpieczenie”, czyli różnorodne dewocjonalia kupowane w monastyrach i kościołach.

Po prawej moja skromna kolekcja dewocjonaliów

Są jednak rzeczy, których święte medaliki nie załatwią. Takie, jak układ kierowniczy. Podobno pasuje od Dacii Logan. Ale to się okaże już w Polsce…

Ten worek to prowizoryczna naprawa pękniętej osłony układu kierowniczego (nie do dostania w sklepach)

Jutro wracam do Polski. Po drodze czeka mnie jeszcze wizyta w złomowiskach i sklepach. Mam nadzieję, że uda się tam coś znaleźć.

Dziś prawdziwych Dacii już nie ma

Jeszcze parę lat temu popularne na rumuńskich drogach, dziś prawdziwe białe kruki. Na rumuńskich drogach prawie nie widać już starych Dacii. Czy to dobrze, czy źle, o tym w artykule

Dacie 1300 i 1310 były jeszcze niedawno znakiem rozpoznawczym Rumunii. Można było je spotkać w normalnym ruchu ulicznym, na parkingach między blokami, w zagrodach. Często służyły właścicielom jako normalne auta codziennego użytku. Wtedy jednak pojawił się program Rabla [dosłownie: złom]…

Zdjęcie „pożyczone” z www.autolatest.ro (http://www.autolatest.ro/stiri-masini/informatii-despre-programul-rabla-2016-bani-in-plus-pentru-rabla-plus)

Z tego co pamiętam, początkowo rząd oferował bon na 1000 lei (ok. 1000 złotych) dla osób, które pozbyły się starego samochodu. Bon można było natomiast wykorzystać przy zakupie nowego auta. Pierwszym widocznym skutkiem było to, że na lokalnych portalach aukcyjnych ceny Dacii poszybowały w górę – nieznacznie, bo z paruset lei do ok. 900. Później kwoty wzrastały, a do akcji włączały się kolejne koncerny motoryzacyjne oferujące spore upusty. Skutek?

Ruch uliczny w Rumunii wygląda teraz jak w każdym europejskim kraju. Tutaj: Braszów

Stawiam butelkę palinki temu, kto na powyższym zdjęciu znajdzie choć jedną klasyczną Dacię. Trud daremny, bo obecnie prawie ich nie ma. Przechadzając się ulicami Braszowa z rzadka trafiam na pojedyncze okazy będące w normalnym użyciu – tzn. zadbane, ale nie wyglądające „jak z fabryki”.

Dawniej rumuńscy kolekcjonerzy gardzili tym modelem koncentrując się jedynie na 1100 i 1300. Dziś także 1310-ki są obiektem pożądania

Stosunkowo często widać natomiast modele 1310 z późniejszych etapów produkcji. Są to jednak auta stosunkowo młode, bo produkowane do 2004 roku.

Dacia 1310 Break z przodu…
… i z tyłu. Urocza, prawda?

Czasami stojące przy domach Dacie widać jeszcze na prowincji. Ale tam natrafić można także na porzucone egzemplarze, pozostawione na pastwę losu.

Zabudowany model 1310, nadgryziony zębem czasu

Są jednak plusy. Jeszcze dwa lata temu zadbane, wypieszczone Dacie będące w posiadaniu kolekcjonerów należały do rzadkości. Fotografie kilku z nich zamieściłem wówczas w artykule o odwiedzinach w myjni samochodowej. Dziś jest ich coraz więcej, co widać choćby po liczbie tematycznych grup dyskusyjnych w mediach społecznościowych i oczywiście na zlotach. Rumuni się bogacą, a posiadanie stosunkowo drogiego i czasochłonnego hobby jest tego najlepszym przykładem.

P. S. Ceny klasycznych Dacii rosną, co widać choćby po ofertach na olx.ro czy lajumate.ro. Czasami jednak nawet w Polsce można natrafić na egzemplarze czekające na nowego właściciela. Na poniższym zdjęciu Dacia odnaleziona przez kolegę. Niestety, zarówno samochód jak i cała posesja wyglądają na od lat opuszczone…

Upiększanie Dacii i klops

Dacię udało się ujarzmić więc nadszedł czas na jej upiększanie. Powoli, powolutku, zaczyna już jakoś wyglądać. Pamiętajmy jednak, że Dacia to kobieta i jest nieprzewidywalna…

Elektryka i mechanika zostały w końcu ogarnięte. Zadbałem więc o parę detali, które nie dawały mi dotąd spokoju. Zdemontowałem więc ochronę kloszy, aby zamontować chromowane detale które dostałem w prezencie od sympatycznego kolekcjonera z Suczawy.

Przy okazji, tej biały plastik po lewej służy do regulacji wysokości światła. Na bogato, są dwie opcje do wyboru 🙂
Nowe opaski tuż przed montażem

Widać tutaj, tak samo jak wszędzie zresztą, jak poprzedni właściciel zadbał o konserwację auta. Wszystkie spoiny pociągnięte są jakąś czarną mazią i choć nie wygląda to ładnie, to spełniło swoją rolę.

Tego typu zabezpieczenia są wszędzie – od podwozia po wnętrze bagażnika. Ładnie nie wygląda, ale nigdzie nie ma poważniejszych ognisk rdzy

Poniżej Dacia w nowej odsłonie, ze srebrnymi opaskami. Jeśli chodzi o przód, do kompletu brakuje już tylko górnego paska.

Coraz ładniej, choć wiele brakuje…

Analogicznie, podobny pasek ma się znaleźć z tyłu pod zderzakiem. George z Satu Mare mówił ostatnio, że taki ma i się podzieli. Poczekajmy więc do kolejnej wizyty w Rumunii. Tymczasem przymierzyłem napis – ale tylko na chwilę, bo dalej nie wiem jak go „chwycić”. Zmieniłem za to stary plastikowy korek wlewu do paliwa na chromowany.

Tak będzie! Ktoś wie jak to zamocować?

Następnym razem postaram się oczyścić klamki i zderzaki z paskudnej czarnej farby. Zobaczymy, jaki to przyniesie efekt.

Zderzak spod warstwy obrzydliwej farby zdaje się błagać o odsłonięcie 🙂

Poniżej krótki filmik z odpalania Dacii, na którym widać że trzeba jeszcze sporo wyczyścić we wnętrzu.


Ale żeby nie było tak wesoło, parę dni później padł akumulator więc nici z jazdy 😀

Braterska pomoc 😀

Powyższe zdjęcie jest przy okazji pożegnaniem z Corsą, która służyła mi przez ostatni rok. Śmieszne, niepozorne, małe autko. Na szczęście trafiło w dobre ręce :).

Renowacja Dacii 1300 (część I i zapewne nie ostatnia)

Od października nie byłem w Rumunii. Tęsknota straszna mnie ogarnia, zapasy palinki są na wyczerpaniu, więc wziąłem się za remont zakupionej w zeszłym roku Dacii

Już w grudniu wspominałem, że Dacia ma problemy. Trafiła do mechanika nr 1, który sprawił że odpaliła. Ale tylko raz, spod domu już ruszyć nie mogłem więc szukałem innego fachowca. Mechanik nr 2 powiedział od razu, że to elektryka i się na tym nie zna. Polecił Mechanika nr 3, który nie odbierał telefonu. Zaholowałem więc Daczkę do Mechanika nr 4. Skutek był opłakany, bo kolega szarpnął parę razy linką i urwał kawał blachy w miejscu służącym do włożenia korby.

Urwany kawał blachy. Element znajduje się z przodu auta, pod zderzakiem. Defekt nie do zauważenia bez czołgania się pod autem, ale do zrobienia

Osiągnięty został jednak pewien sukces, bo Mechanik nr 4 zlecił Mechanikowi nr 5 wymianę rozrusznika. Auto odpalało poprzez zwarcie którego trzeba było dokonać za pomocą kawałka drutu (:D). Wszystko wskazywało więc, że kolejny problem był w stacyjce. W ten sposób trafiłem do Mechanika nr 6, który okazał się prawdziwym numerem 1 – chodzi o pana Jana Muchę, który ma swój warsztat przy ul. Szwajcarskiej we Wrocławiu. Fachowiec z najwyższej półki, rozpisywać się nie będę, ale serdecznie polecam każdemu!

Czort wie skąd to mieli, ale grunt że wymienili i działa :). Rozrusznik jak nowy.

W międzyczasie kupowałem na olx-ie różne mniej lub bardziej zużyte części. Hitem był dla mnie regulator napięcia z oryginalną naklejką z epoki. Przydał się 🙂

Regulator napięcia tuż przed montażem
Z prawej alternator, a po lewej legendarny regulator napięcia

Wymieniony został też alternator (na używkę, ale sprawną), kostka w stacyjce (mieli z Renault) i klema. Miła odmiana, ale auto działa o czym przekonali się koledzy z Krakowa, którzy wpadli na oględziny. Poniżej dowód, że auto działa (profesjonalny komentarz zapewnia Andrzej Tychoniak 🙂 )

Towarzyszył im George Negrea z Satu Mare, który zauważył kilka rozwiązań których w rumuńskich Daciach nie ma (wersja eksportowa, czy co?). Ale o tym kiedy indziej.

Remont Dacii czas zacząć

Dzień po zakupie Dacii wyjechałem na Dni Polskie do Suczawy, o czym jeszcze napiszę. Tam rozpocząłem poszukiwania części. Z bezpiecznikami problemu nie było, gorzej z elementami chromowanymi. Z pomocą sympatycznego kolekcjonera Dacii udało mi się przywieźć do Wrocławia nieco skarbów

Poprzedni właściciel usunął je albo zamalował na czarno w latach 80-tych albo 90-tych. Ponoć wyszły wtedy z mody. Tak jak z farbą można sobie poradzić, to ze skompletowaniem braków jest gorzej. Tutaj przyszli z pomocą niezawodni Rumuni.

Pytałem w suczawskim Muzeum Bukowiny o namiar na sklepy i szroty, a dostałem namiar na Dănuța Crainiciuca – lokalnego kolekcjonera Dacii 1300. Dănuț mówi nieco po angielsku, ja mówię nieco po rumuńsku, do tego towarzyszył nam jego syn Iasmin, który robił za tłumacza. Młody mówił tak po angielsku, że było to szokiem większym niż zaprezentowane podczas spotkania Dacie.

Razem pojechaliśmy w pewne miejsce, gdzie stały dwa rzędy starych garaży. Po otwarciu każdego z nich moim oczom ukazywał się kolejny egzemplarz. Ale jakie to były egzemplarze – różne roczniki, w tym model o numerze 0002 z pierwszego roku produkcji czy wersja angielska Renault 12 (na tej licencji powstawały Dacie 1300). Łącznie 9 aut, każde w stanie jakby właśnie opuściły fabrykę. Wystarczy chyba wspomnieć, że pokazywałem zdjęcia swojej z lekkim zakłopotaniem… 🙂

Ze spotkania wróciłem bogatszy o kilka brakujących elementów i nowego znajomego, którego mam nadzieję jeszcze kiedyś spotkać. Kolejne łowy miały miejsce podczas październikowego targu w Negreni. Niestety części tam nie było, ale na otarcie łez mam kilka komunistycznych orderów i przypinek.

W międzyczasie Dacia odmówiła posłuszeństwa i zajmuje się nią już trzeci mechanik. Ponoć chodzi o zapłon, ale może coś jeszcze? Cholera wie. Plan jest taki, żeby zaczęła jeździć, ale chciałbym nią dojechać do Rumunii i tam zostawić u jakiegoś znajomego mechanika. Zapowiada się podróż z przygodami 🙂

Dacia Veche

Dacia Veche, czyli Stara Dacia, czyli… mój obiekt westchnień od pierwszego przyjazdu do Rumunii. Od tamtego momentu minęło parę lat i w końcu mam swój egzemplarz.

Zaczęło się od przyjazdu do Klużu i fotografowania starych Dacii wszelkich typów. Potem poznałem wspaniałych ludzi z krakowskiego klubu Dacia Drum Bun i zobaczyłem, że marzenie o posiadaniu własnej Dacii nie jest aż tak nierealne. Rozpoczęła się walka z czasem, bo od 2018 roku najpewniej wejdą nowe stawki akcyzy, co utrudni życie podczas sprowadzania aut z zagranicy.

Dacia 1300 z Bolesławca. Stan niezły, choć cena przesadna (4500 zł). No i uszkodzona pompa wodna, więc w wakacje nie do jeżdżenia. Ponoć sprzedana do Białegostoku.

Przez ostatnich kilka miesięcy przeglądałem więc wiele rumuńskich portali, takich jak lajumate.ro czy olx.ro. Co jakiś czas zerkałem też na polskie strony, choć Dacii na nich jak na lekarstwo. Czasami dochodziły mnie plotki, że kiedyś jakaś stała w garażu, ale parę lat temu została sprzedana.

Ślicznotka z Nowej Huty. Rocznik 1973, podobno pierwszy właściciel. Niestety dużo na niej rdzy i cena nie za niska (prawie 4000 zł)

Cuda się jednak zdarzają. Przez ostatnie trzy miesiące namierzyłem aż trzy Dacie 1300 i kilka 1310-tek. Ale że to najstarsza wersja mi się najbardziej podobała, to właśnie na poszukiwaniu takiego modelu się skoncentrowałem.

Zdjęcie ilustracyjne z aukcji nie zachwycało…

W każdej było coś nie tak. Czasami cena była za wysoka, czasami stan zbyt kiepski. Oto jednak znalazła się – lazurowa Dacia 1300 czekała w Trębaczewie za jedyne 2500 złotych (link w przyszłości może nie działać). Michał z klubu Drum Bun ocenił, że jest „warta uwagi”. Zwierzyłem się ze znaleziska Pawłowi mówiąc, że obejrzałbym ją za tydzień dwa, po powrocie z Suczawy. „Nie bądź p***ą, zgarniam Cię po pracy i jedziemy” – te słowa zmieniły moje życie :).

Aż się komputer wiesza jak wrzucam tę fotkę więc daję miniaturkę. Pierwsza wspólna fotka <3.

Pan Daniel kupił Dacię w styczniu z zamiarem remontu, ale odstąpił od tego pomysłu. Auto można było obejrzeć przy drodze w Trębaczewie. Pojechaliśmy, a on obiecał zerwać się z pracy i do nas dojechać. Było więc czas na to aby, idąc za radą Michała, na spokojnie wszystko obejrzeć.

Chlapacze w stylu retro

Zaczęliśmy od oględzin karoserii, która choć nie wygląda rewelacyjnie, to nie ma dramatu. Choć kolor – jak widać – jest dość specyficzny. Okazało się, że klapa silnika nie była domknięta, więc byliśmy w stanie obejrzeć wszystko w środku.

Nic, tylko przekręcić i jechać 🙂

Po chwili zauważyliśmy, że drzwi też są otwarte (nawet kluczyki były w stacyjce! :D) więc było sporo czasu sprawdzenie wszystkich możliwych szczegółów i podjęcie decyzji…

Otwarta Dacia, z kluczykami w stacyjce i przy głównej drodze. I tak nikt nie ukradł 🙂

…kilka spojrzeń w smutne reflektory utwierdziło mnie w przekonaniu, że to Ona. Bierzemy! Kosztowało mnie to pożyczkę u kolegi, ale klamka zapadła. Paweł pojechał do domu, a my zajęliśmy się formalnościami. W efekcie 4 września ok. 19 ruszyłem do Wrocławia, co wiązało się z pierwszymi przygodami. Np. działały tylko długie światła, przy drogowych coś nie stykało i świeciły się tylko dwie małe żaróweczki.

Przebieg lekko ponad 25 tysięcy kilometrów. Tyle, że jest tylko miejsce na pięć cyferek więc nie wiadomo ile razy licznik się przekręcił 🙂

Z pomocą przyszedł deszcz, bo okazało się że po uruchomieniu wycieraczek światła nieco się przygaszały co pozwalało imitować normalne oświetlenie. Później usterka sama się naprawiła po tym, jak wpadłem w jakąś dziurę. „Asta e Dacia ” („To jest Dacia”) – komentarz Moniki z klubu Drum Bun pasuje najlepiej do tego typu sytuacji.

Asta e Dacia!

Koniec końców – dojechałem, a teraz nadszedł czas na remont. No, ale żeby nie przynudzać, zostawię to na kolejny wpis.

Do Satu Mare starą Dacią (i Nysą)

O klubie miłośników rumuńskiej motoryzacji Dacia Drum Bun dowiedziałem się ponad rok temu. Poznaliśmy się dopiero niedawno, ale od razu natrafiła się okazja na wspólny wyjazd. Co tu dużo mówić, był to jeden z najlepszych długich weekendów mojego życia.

Wszystko zaczęło się w grudniu 2016 roku. Podwoziłem wtedy z Klużu do Polski ciekawego pasażera o imieniu Ulrich. Obawiałem się, że podróż Lanosem będzie dla niego nie lada wyzwaniem, ale już na wstępie wyznał mi, że w porównaniu z Daciami jest to dla niego technologiczny skok w przyszłość.

Wyruszamy w drogę jeszcze w pełnym składzie

Potem przypomniałem sobie o klubie Drum Bun przy okazji pisania przewodnika, kiedy uznałem że zasługuje on na opisanie. Na początku tego roku odwiedziłem zaś w końcu krakowski klub Kornet, który opuściłem bogatszy o kilka butelek piwa z lokalnego browaru Grybów i zaproszenie na zlot Dacii w Satu Mare.

Próby ratowania Dacii – gdzieś, przy granicy ze Słowacją

Przed wyjazdem odkurzyłem mojego starego Zenita, bo czym robić zdjęcia starym autom, jeśli nie radzieckim aparatem? I tak oto 1 czerwca o godzinie 16:00 spotkaliśmy się na parkingu CH Zakopianka w Krakowie i wyruszyliśmy do schroniska PTTK w Bartnem. Tam doszło do pierwszej imprezy integracyjnej. Tam też poznałem smak Alexandriona*, który miał się potem okazać nieoficjalnym sponsorem całego wyjazdu.

Ostatnie przygotowania, czyli bohaterskie wycinanie naklejek

Nad ranem 2 czerwca wyruszyliśmy z Bartnego, kierując się w długą podróż do Satu Mare. Pierwotnie mieliśmy jechać dwoma Daciami 1310 z lat osiemdziesiątych i Nysą z początku lat dziewięćdziesiątych, to z powodu awarii jedno z aut musiało poczekać koło schroniska.

Dacia jeszcze nie wie, że będzie musiała zostać w Polsce 🙁

Na szczęście Nysa wszystkich pomieściła, a dodatkowym atutem podróży tym samochodem był sprzęt nagłaśniający i wesoły kierowca Mihai, który dbał o to, abyśmy poznali wszystkie piosenki ludowe zarejestrowane kiedykolwiek w Rumunii i Mołdawii (dosłownie wszystkie).

Nysa w całej okazałości

Wieczorem dotarliśmy do Satu Mare, choć nie obyło się bez przygód. Po drodze w drugiej Dacii coś stukało, ale z problemem poradzili sobie na szczęście słowaccy mechanicy (pod czujnym okiem wodza).

Pod czujnym okiem Lenina

Już następnego dnia wzięliśmy udział w paradzie. Łącznie pojawiło się tam kilkadziesiąt aut, z czego najwięcej było rzecz jasna Dacii. Od pierwszych modeli 1100 z końca lat sześćdziesiątych, aż po brzydkie choć poczciwe 1310-ki z połowy lat 90-tych. Ale były też na przykład dwie ciekawe Wołgi, które przyjechały z Ukrainy.

Wołgi!

Organizatorzy dbali o bogatą ofertę kulturalną. Odwiedziliśmy park etnograficzny w Negrești-Oaș, potem zaś – już na terenie motelu Mujdeni – oglądaliśmy pokazy walk Daków i występy młodzieży z zespołu ludowego. Nad dalszym ciągiem imprezy aż do poranka czuwał bóg Alexandrion.

„Dziunie”

Jak wyglądał następny dzień, łatwo sobie wyobrazić. Na szczęście zostaliśmy zawiezieni do Băile Figa, czyli nowiutkiego kompleksu wypoczynkowego, gdzie mogliśmy do woli zażywać kąpieli błotnych, borowinowych i solnych. Przyznam bez bicia, że wybrałem spanie na leżaku, ale i tak było super.

Policjant z Satu Mare

Ostatniego dnia mieliśmy między innymi okazję do odwiedzenia pasterzy pilnujących ogromnego stada owiec, ale pozwolę sobie zachować tę historię na inną okazję.

Ekipa w prawie pełnym składzie (prawie, bo dojechała potem jeszcze miła para z młodym Brunem).

*Nie wiem do końca, czym dokładnie jest Alexandrion. Coś jak brandy czy koniak, a wygląda jak metaxa. Smaczne jak diabli.

Spălătorie – w rumuńskiej myjni

Można odnieść wrażenie, że większość Rumunów znajduje zatrudnienie w branży motoryzacyjnej. W niemal każdej miejscowości można bowiem znaleźć zakłady wulkanizacyjne, warsztaty czy mniejsze lub większe hurtownie z częściami.

Częstym widokiem są także myjnie. Ich liczba może niekiedy zaskakiwać. Zwłaszcza, że Rumuni niemal obsesyjnie dbają o czystość ulic – w miastach, w sezonie letnim, co chwilę minąć można polewaczkę, która usuwa brud z nawierzchni.

Przydrożna myjnia - częsty widok w Rumunii
Przydrożna myjnia – częsty widok w Rumunii

Nie przeszkadza to jednak kierowcom w częstym odwiedzaniu myjni samochodowych zwanych tu „spălătorie”. Zwłaszcza, że – wbrew stereotypom – w Rumunii dużo jest nowych aut. Coraz rzadziej widać na ulicach stare Dacie i Aro. A jeśli już, to zdarzają się wśród nich pieczołowicie odrestaurowane egzemplarze.

Renault 8? A może... Dacia 1100?
Renault 8? A może… Dacia 1100?
Kult lat 70-tych
Kult lat 70-tych
Dacia 1310. Auto dawniej widać było też na polskich drogach. Teraz wraca powoli do łask
Dacia 1310. Auto dawniej widać było też na polskich drogach. Teraz wraca powoli do łask

Mimo wszystko od zawsze dziwiło mnie to, jaką popularnością cieszą się w Rumunii myjnie samochodowe. Często ustawiają się do nich bowiem długie kolejki. Inaczej niż w Polsce, dominują tu jednak punkty obsługowe. Jak działają, przyszło mi się przekonać po powrocie znad morza.

Niezależnie od pory dnia, w rumuńskich myjniach tłoczno
Niezależnie od pory dnia, w rumuńskich myjniach tłoczno

Okazało się, że skorzystanie z usługi jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Po zaparkowaniu na stanowisku podszedłem do szefa myjni, który wypisał malutki rachunek zawierając w nim takie dane jak marka auta, numer rejestracji, datę i cenę. Zacząłem już się obawiać, że zaraz zapyta mnie o dowód!

Mycie auta to tylko pozornie prosta sprawa. Czasem niemożliwa bez pieczątek i podpisów :)
Mycie auta to tylko pozornie prosta sprawa. Czasem niemożliwa bez pieczątek i podpisów 🙂

Dopiero z tak wypełnionym dokumentem udałem się do malutkiej kanciapy, w której sympatyczna Rumunka zainkasowała ode mnie 30 lei. Podbiła dokument pieczątką i mogłem wrócić do szefa. Wtedy dopiero wyznaczył on jednego z pracowników do wykonania zadania.

Początkowo sądziłem, że zapłacone 30 lei to gruba przesada. W Polsce przecież można za tyle auto umyć dwa razy na stacji benzynowej. Okazało się, jednak, że w tej cenie auto zostało umyte z zewnątrz jak i w środku… Tak więc bez obaw!

Zastanawiam się tylko, kiedy w Rumunii pojawią się znane u nas myjnie samoobsługowe. Do tej pory byłem na jednej w Klużu, ale korzystanie z niej wciąż było nieco zbiurokratyzowane. Najpierw trzeba było bowiem podejść do kiosku, aby kupić monety 1 euro w przeliczniku 5:1. Najwyraźniej więc była to używana instalacja sprowadzona zza granicy.